Rykoszetem po Filmie i Książce.
Marynarka w literaturze i w filmie.
Część Pierwsza
Pewnie zauważyliście, że od jakiegoś czasu nie zamieszczałem żadnych recenzji. Jest to spowodowane tym, że testowane przez nas okręty powrócą do nas w poprawionych wersjach, więc wolę dla Was opisać finalną wersję jednostki (lub prawie finalną), niż wczesnego „wipa” 😉 Postanowiłem więc rozpocząć cykl felietonów o literaturze i filmie związanym z marynistyką. Zapraszam do czytania!
Moja przygoda z marynistyką zaczęła się we wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy, gdy miałem pięć, albo sześć lat, tato zabrał mnie na pokład ORP Błyskawica. Surowe piękno tego okrętu, a także opowieści wojenne moich wujów, którzy brali udział w walkach na Atlantyku działały na moją dziecięcą wyobraźnię. Ponieważ nauczyłem się czytać jeszcze przed zerówką, ojciec zaczął mi podsuwać książki o II Wojnie Światowej i o walkach na morzu. Tak to się potoczyło. Początkowo książki, które połykałem z prędkością Schnellboota atakującego Aliantów na Morzu śródziemnym. Tacy autorzy jak Pertek, czy kmdr Romanowski wprowadzali mnie w meandry historii Marynarki Wojennej. W 1989 roku przeczytałem po raz pierwszy książkę Buchheima „Das Boot”. No i stało się. Zakochałem się w okrętach podwodnych i miłość ta trwa do dziś.
Naturalnym było to, że w 1991 roku obejrzałem ekranizację powieści, a film „Okręt” pozostał dla mnie klasykiem i najlepszym, najbardziej wiernie oddającym realia życia na pokładzie podwodniaka w czasach Drugiej Wojny. W późniejszym czasie, około 1995 roku, kolega podrzucił mi na video serial oparty na filmie, który o dziwo był jeszcze lepszy niż film (wprowadzono więcej wątków, a akcja zyskała jeszcze większą głębię). Gdy w tym roku weszła na szklane ekrany nowa wersja serialu byłem wniebowzięty. Spodziewałem się, że najnowsze technologie filmowe, a także współczesne, wspomagane komputerowo efekty specjalne, wyniosą moją ikonę kina na wyższy poziom. Niestety, zawód jakiego doznałem, był równie ogromny, jak ego marszałka Rzeszy (tego obleśnego grubasa, w hecnym, białym mundurku 😉 ).
UWAGA BĘDĄ SPOILERY!!!
Jeżeli nie oglądałeś jeszcze serialu, to czytasz na własną odpowiedzialność!!!
Na pierwszy ogień idzie siermiężność efektów. Okręt płynący po niespokojnych wodach Atlantyku, wygląda gorzej, niż okręty z naszej ulubionej gry, gdy ta była jeszcze Betą… Gra aktorska taka sobie, momentami drewniana jak Pinokio, a momentami tak ekspresyjna, że wenezuelskie telenowele, to przy tym mały pikuś. Załoga w morzu wygolona, a mordeczki gładziutkie, jak pupcia niemowlaka (SERIO???!!!). In plus – wnętrza u-boota, centrala, kabina radio, hydro, czy messa oficerska, zostały dokładnie odwzorowane (podobnie jak w pierwowzorze), ale ten jeden smaczek, jak dla mnie nie ratuje całego serialu.
No i na koniec zostawiłem wisienkę na torcie, czyli fabułę. No, i tutaj mi się torpedy sam uzbrajają, a balasty same szasują… Nie chcę bronić Niemców (nazistów), bo w znakomitej większości, szeregowe wojsko, zwłaszcza w późniejszym okresie wojny, były to szuje. Jednak U-Bootwaffe, to była elita elit i nie było wśród nich wielu zdeklarowanych nazistów. Wręcz stanowili malutki procent załóg. W jednym z odcinków, załoga innego okrętu, który wrócił z patrolu brutalnie gwałci kelnerkę w lokalu, za co nie ponosi odpowiedzialności. Nie twierdzę, że byli aniołami, ale gdyby takie zdarzenie miało miejsce, sprawcy zostali by z miejsca rozstrzelani, a nie odesłani na okręt. W innym epizodzie, na okręt trafia dowódca zatopionego przez Amerykanów U-Boota, który w tajnej misji jest wymieniony za alianckiego szpiega. I co robi ten oficer? Sprzeciwia się rozkazom z OKM (dowództwo Kriegsmarine – Oberkommando der Marine), odbiera dowództwo kapitanowi okrętu i de facto wszczyna bunt. Taka sytuacja była niemożliwa. Załoga nigdy nie dopuściła by się nieposłuszeństwa względem swego dowódcy, nie mówiąc o jawnym buncie!!! Akcja równolegle dzieje się na lądzie w La Rochelle i okolicach. Francuski Ruch Oporu (komunistyczny!), to bandyci, ćpuni, mający w nosie reperkusje, jakie niosą ich działania (wysadzenie bomby, która nie zabija Niemców, a ich rodaków, Francuzów). Dla mnie to trochę pójście na łatwiznę, bo dzięki temu zabiegowi, nie trzeba się martwić o ciągłe zainteresowanie widza załogą U-612. Zresztą całą fabułę oparto (podobno) na dwóch książkach Buchheima: „Okręt” i „Twierdza”. Cóż, obie czytałem wiele razy i moim skromnym zdaniem, na początku filmu nie powinno być „na podstawie”, a „luźno oparta na streszczeniu książek, napisanym przez gimnazjalistę”…
Kończąc, zadaję sobie pytanie, czy polecić Wam ten serial. Cóż, pierwszą, klasyczną wersję jak najbardziej, po prostu nie można nie obejrzeć filmu i serialu, jeżeli jest się fanem okrętów podwodnych. Co do nowej wersji – omijajcie szerokim łukiem, jak dla mnie to dno i pięć metrów mułu! Ale cóż, może znajdą się wśród Was, drodzy czytelnicy, tacy, którym się ta nowa wersja spodoba? No nic, każdy ma swój gust 😉
W następnym felietonie, kolejny klasyk kina! Do zobaczenia Kapitanowie i Wesołych Świąt!
Paweł Lex Lemański
W następnym felietonie… tora tora tora 🙂
Niespodzianka 😉 😀