Twórczość Czytelników #1 – infirmi
Na łamach Rykoszetu pojawia się nowy dział! Tym razem nie tworzy go redakcja, a… Wy! Jeżeli macie zacięcie do pisania i chcecie się podzielić z Czytelnikami jakąś czołgową historią – wysyłajcie nam Wasze teksty via Facebook. Kto wie, może drzemie w Was drugi Sienkiewicz?
Serię rozpoczyna gracz infirmi, który w poniższym opowiadaniu przedstawi Wam przebieg jednej z ciekawszych bitew w jego karierze, ukoronowanej bardzo fajnymi medalami. Czytajcie i dajcie nam koniecznie znać, co myślicie o nowej „serii”!
Może na początek kilka słów wstępu, bo przecież ktoś mógłby się zastanowić, po co gram jakimś pz 3k, kiedy nawet nie ma dziś dobrej gwiazdki do zbicia. Tu nie chodzi o masochizm. Sprawa wygląda tak, że zakupiłem dziś jedną VK, medzik VII tieru, więc przy okazji odkopałem wszystkie zakurzone premkowe niemieckie medy. Zwykle nie mam więcej, jak jeden typ czołgu danej nacji na tapecie, więc prawie zawsze wszystko obsługuje jedna załoga do danego typu. Przetrenowałem ekipę do nowego czołgu, ale zrobiłem to po krakowsku, bez złota, także do 100% podstawy trzeba dobić. Po to premki. Wykopałem jakieś zapomniane T25 i S35, czy najnowszy skrzynkowy nabytek Turan Turan (nigdy mi się ten dowcip nie znudzi), a także rzeczony pz. Tyle słowem wstępu, a teraz do bitwy.
Polosowało Malinówke, czy jak to woli, „kapminówkę”. Trochę smutek, że po tej stronie bez budynków i do tego 3 arty, ale w zasadzie nie był to wielki problem. Nie spodziewałem się kokosów, nagrałem się już dziś sporo, zaliczyłem fenomenalne porażki, kilka znośnych gierek, a do tego litrowa Kadarka umilała mi czas. Giera jak giera, zwykły radomiak. Na początek należy ocenić jak straszne warzywa przydzielono, a także czy jest też jakiś diamencik, którego wsparcie może przynieść zwycięstwo – słowem klasyczny styl gry średniaka.
Zegar odliczył, wystartowali. Od razu zobaczyłem, że nasze T37 jedzie dobrze i będzie świecić z krzaka po lewej. Pojechałem też w lewo, za kamień, ten obok wraka Niemca. 37 na pewno coś poświeci, więc będzie strzelane. Stoję sobie, posyłam pestki prawie na ślepo. Górka z lewej przegrana, głównie dlatego, że nikt tam nie pojechał. Nasz zmasowany atak poszedł prawą flanką, niestety przeciwnik był gotowy, a woda nie wybaczała. Jeden się utopił, dwóch ubili zanim gdzieś dalej dojechali, za to nikt nie zabił swojego, co można uznać za mały sukces. Po straconej górce poszła ostra szarża na nasze arty. Trzech ich było. Parę ładnych pestek posłałem. Ładnych, bo jednak pestki 3k latają powoli, a lajty wroga szły na pełnej i do tego były daleko. Jakoś zawsze czuje satysfakcję, jak dobrze typa policzę, strzelę przed i on w ten pocisk wręcz wjedzie. Wygasiłem dwóch, jednego ekipa, ale w zamian zgasili nam dwie arty.
W tym samym czasie, kiedy dobrze się bawiłem w strzelanie do ruchomych celów, to wycięli nam prawe skrzydło. Kryjówka za kamieniem przestaje się sprawdzać. Zaczynają mnie świecić znad wody, 3 arty biją po kamieniu i ogłuszają załogę. Myślę koniec i już miałem odpuścić i poczekać na śmierć, szczególnie jak kaczka mnie zaczęła obijać z ukrycia, znaczyło to, że nawet to dało radę dojechać do naszej bazy, no dramat. Coś jednak we mnie wstąpiło, była prawie 17 w niedzielę, jutro mam dygać do roboty, wykuwać PKB, szykuje się kolejny męczący tydzień w kieracie… nie, będę walczył. Zjechałem bardziej w lewo, od kamienia, tam na dół do bajora, pociski latały obok, arty biły niemiłosiernie. Kluczyłem, kluczyłem, wreszcie przestali mnie widzieć. Wycofałem się pod jedną naszą artę i stanąłem na pagórku w krzaku, tak aby widzieć podejście do naszej bazy od strony wody, od tyłu. W tym momencie zostało nas 4 – arta, T37, SaU40 na środkowym wzniesieniu i ja na 150 hp. Przeciwnik miał kaczkę i P.43 bis na mojej stronie, w sensie prawej. Do tego T67 i Marder 38t w nieznanej pozycji, znaczy T67 chyba z lewej na 'górce TDka’, bo stamtąd zarobiłem, ale to dziadostwo za chwile może być zupełnie gdzie indziej. Do tego jeszcze mieli 3 arty. Sprawdziłem też stan uzbrojenia. Okazało się, że wyprułem się ze zwykłych pestek. Moje radosne strzelanie na dystans zostawiło mnie z 7 HE i 3 złotymi, na tak zwaną czarną godzinę. Klasyk.
W tym miejscu następuje długa bitwa na cierpliwość. Jestem w tym naprawdę dobry, tym bardziej, że stałem w krzaku i to ja czekałem na wroga. To jest doskonała sytuacja, bo eliminuje największy dylemat prawdziwego gracza, to jest którą ręką wlewać w siebie alkohol. Jechać, czy strzelać? Proste, w ryj lałem lewą, a prawa wodziła celownikiem po horyzoncie. Mogłem tak do usranej śmierci stać, do końca czasu, do remisu. Tej zabawy nie miałem prawa przegrać.
Do lufy zapakowałem złoto. Trochę ryzykowałem, ale kaczki obstawiałem, że nawet złotem nie ruszę, a chciałem być pewny, że 43 bis zejdzie, bo miał mnie na raz. Długo nic się nie działo, powoli kończyło się wino i zaczynałem rozumieć, że przeciwnik mnie przechytrzył. Czekali, aż sięgnę po butelkę i wtedy wyjadą. Łobuzy, skąd wiedzieli.
Impas przerwał T67. Pojawił się z lewej, za kościółkiem. Bawili się w wymianę, w końcu nasz T37 (wspominałem już, że ogarnięty gracz?) pojechał do tego kościoła i zakończył imprezę z bliska. Wiedziałem, że to sprowokuje drugą flankę, bo wiedzieli, że T37 tu nie ma. Wyjechali obaj na raz. Wziąłem na cel bisa i posłałem mu dwie złote pestki. W tym czasie z przyjemnością zaobserwowałem, że SaU40 ocenił, że jego wolne pociski potrzebują wolnego celu, więc skupił się na kaczce. Zdjęliśmy obu. Przeciwnikowi został Marder 38t i 3 arty i nagle to my byliśmy atakującymi… mającymi nieco ponad 2 minuty.
Teraz, albo nigdy. Wyjechałem ostro do przodu, najkrótszą drogą do bazy wroga… i zarobiłem gonga od Mardera. Okazało się, że był tutaj razem z kaczką i bisem, tylko go nie było widać. Zaskoczył mnie, tym bardziej, że staliśmy prawie 5 minut w ciszy i odwykłem. 3k nie słynie z jakiego super skupienia, posłałem moją ostatnią złotą pestkę gdzieś w niebo. Zostało mi coś poniżej 40 hp i czekałem na koniec… W tym momencie doleciało to coś, czym strzela SaU i rozerwało Mardera na strzępy. Farcik. Teraz tylko piękny taniec, slalom gigant i wszystkie 3 arty spudłowały. Do końca rozgrywki trochę ponad półtorej minuty. SaU nigdzie nie dojedzie, arte nam zabili, nawet nie wiedziałem kiedy, T37 gdzieś po lewym skrzydle leci, może coś wyświeci, ale pewnie nie da rady wszystkich trzech. Sprint na kapa i tak wygrać? Marna szansa, że zdążymy.
Co nie znaczy, że nie spróbujemy.
Pełny sprint, ile niemiecka fabryka dała, środkiem, najkrótszą drogą. T37 właśnie wyświecił pierwszą artę. Trafił ją raz. Miałem jechać jak najszybciej, ale to było silniejsze ode mnie. Zatrzymałem się, skupiłem na max i wysłałem artę do krainy wiecznych łowów. Nie zdążyłem ruszyć, a T37 już wyświecił kolejną. Ach to dlatego nie mógł zabić tej poprzedniej i ja zdążyłem wycelować. Bił do niej na pełnej szybkości, nie zatrzymywał się. Zuch chłopak, ma łeb na karku. Wycelowałem, posłałem bryłę, T37 dokończył. Dalej. 20 sekund do końca, mijam linie domków po wrogiej stronie, kapować nie ma sensu, trudno, remis. Arta się schowała… ale zaraz chwila, przecież strzelały cały czas, na pewno nie chciało im się przestawiać, więc ona musi gdzieś tu być. T37 nagania, może akurat do mnie wyjedzie. Jest! 15 sekund do końca, wypatrzyłem ją jak chciała się schować za ostatnimi domkami. 200 hp, a ja mam 2 HEki. Posłałem pierwszy… zadałem 30. Yhm, super. Przeładowanie w okolicach 4 sekund, na dodatek gość właśnie chowa się za domek. Na widoku został mu już tylko bok dupci, to już nawet trafić ciężko. Pestka poleciała i trafiła za 170! Arta zeszła, bitwę wygraliśmy 9 sekund przed końcem, a ja zarobiłem medal Fadina. To było coś!
Podsumowując, nasz pluton (bo się we trzech pod koniec zgadaliśmy) zgasił 14 przeciwników. T37 trzech, SaU czterech, ja siedmiu. Byłem TOP 2, za to T37 wypracował 1281 bazowego. Totalnie typ zasłużył, „wykerował” grę. Do tego dorzuciłem medal „paskucza” za arty, medal „lewaka” za zniszczenie dwóch tier wyżej medem, wspomniany Fadin, poza tym bracia i kontrybucja za udany pluton, oraz oczywiście Top Gun i kaliber. Ponad 1400 obrażeń na V tierze takim tankiem to nie w kij dmuchał. Jeszcze dodam, że 47% trafień. To tak w razie jakby ktoś pomyślał, że dobry gracz. Nie mylmy farta z umiejętnościami :).
To była naprawdę fajna giera, jedna z tych, dla których warto się w to cholerstwo męczyć.
Bardzo Ciekawe, poproszę więcej!
Coś jak historie wędkarskie…
Opowiadanie OK, tylko troche naciagane z tym winem w jednej rece… wogle to kto pije wino do gry. PIWO sie pije
Święta słowa prawisz 😉
bardzo ciekawe opowiadanie, mam nadzieje że będzie tego więcej 🙂
Bardzo Ciekawe, poproszę więcej!
Coś w rodzaju opowiadań XXX 🙂 Założenie się że autor tego opowiadania to tak samo fikcja jak to opowiadanie. PR made in Mińsk. Za kilka tygodni przeczytamy ” jadę swoim isem7. Wyjeżdża na mnie Buldog. Ładuje golda!!!”
to proszę napisz coś lepszego!!!
Nigdzie nie sugerowalem że umiem lepiej tylko że to fikcja 100% wymyślona w Mińsku. W kolejnym opowiadaniu napiszą że bez golda nie wygrasz.
Bełkot
a ty to debil!!!
Podoba mi się bp lubię czytać zwłaszcza jak ktoś w sposób przystępny potrafi to opisać. Miło usiąść i odprężyć się czytając takie opowiadania życzy następnych takich opowieści no i oczywiscie szczere graty za bitwę.
Przede wszystkim brawa za chęci, zarówno dla Autora jak i osobie sprawdzającej. Przyznaję, jest to jakiś pomysł, ale ludziom nie będzie chciało się tego czytać. Poza tym, ilu jest takich graczy, którzy w łatwo przyswajalny sposób opowiedzą o swojej bitwie? Zobaczcie, że przyszło nam żyć w czasach, kiedy np. taki „multi”, albo „hallak” robią materiał, w którym czytają Wasze teksty, niejednokrotnie nic nie dodając od siebie. Nie neguję tego, chłopaki znaleźli jakiś sposób na prezentowanie treści i dopóki Wam (Autorom) to odpowiada, to mnie również. Sądzę jedynie (na podstawie chociażby ilości wyświetleń ich „newsowych” filmików), że ludziom nie chce się po prostu czytać i wolą obejrzeć/odsłuchać, jak ktoś czyta za nich. Pomysł z takimi „opowiastkami zwykłego gracza” przyjąłby się, gdyby był podany w formie lekkiego wideo, z podłożonymi lektorem, obrazkami z bitwy lub nagrania z bitwy, tylko zaraz, zaraz.. Jest już coś takiego – Luke Kneller i seria „Best replays of the week”.
Pozdrawiam
Zwykły gracz
Ale chłopak tak fajnie i z jajem to napisał, że choć sam pomyślałem jak to mam czytać a nie oglądać replaya, to się nie uda, a jednak udało się. Ciekawa inicjatywa. Przecież można pisać tez inne rzeczy nie tylko replaye opisywać. Taktyki bitew na konkretnych mapach, strategie rozwoju, sposoby grania, tipsy itd itp