„Monaghan” w morzu ognia.
– Ster zero, panie Carlson!
– Tak jest! Ster zero, panie kapitanie.
– Maszyny pół naprzód, nie ma co zarzynać turbin, spotkanie z zespołem mamy dopiero za 13 godzin.
Odłożyłem lornetkę na półeczkę pod sufitem i wyszedłem na lewe skrzydło mostka. – pierwszy, załoga w burcie bojowej, przejmujesz dowodzenie, ja idę się zdrzemnąć. – Skinął w milczeniu głową nie przestając przeczesywać lornetką widnokręgu. Jak każdy ze starej gwardii nie dowierzał nowinkom technicznym. Nie raz się już zdarzało, że tylko dzięki sokolemu wzrokowi wachtowych zawdzięczaliśmy życie, gdyż radar pokazywał nam samoloty wroga w momencie, w którym zwalały nam na łeb swoje prezenty…
13 sierpnia 1944 rok. Pacyfik. Godzina 0600.
– Kapitan na mostku!
Skinąłem głową wachtowemu i z wdzięcznością przyjąłem kubek czarnej i gorzkiej jak grzech kawy. – Co nowego, panie Brooks?
Młody porucznik nanosił właśnie naszą pozycję na stół nakresowy – Jesteśmy tutaj, panie kapitanie, grupa bojowa jest o godzinę marszu z obecną prędkością. O, mniej więcej w tym rejonie – Spojrzałem zdziwiony – Mniej więcej? Chcesz mi powiedzieć, że mój nawigator i wachtowy nie wiedzą, gdzie jest grupa?
Wachtowy się skrzywił niemiłosiernie i spojrzał na mnie z wyrzutem – Panie kapitanie, zachowujemy ciszę, opieramy się tylko na obliczeniach… Wybuchnąłem śmiechem i klepnąłem go w plecy – spokojnie, Arthur, wiesz, że dopóki nie skończę kawy, jestem marudny…
Na mostek wszedł mój zastępca i ziewając potężnie uwalił się w swoim fotelu po lewej stronie mostka, po czym momentalnie zachrapał.
– Do której był na wachcie? – cicho spytałem wachtowego – Zszedł dwie godziny temu, nie mam pojęcia co tu robi…
Uśmiechnąłem się sadystycznie, uzupełniłem swój kubek i nalałem drugi dla pierwszego, po czym do obydwu dolałem kapkę whisky ze swoich prywatnych zapasów, skitranych w bebechach stołu nakresowego. Pobudka Peter!!! Mewy pięknie jazgoczą, a kuk zaczął swój poranny koncert!!! – Przerażony wystrzelił z fotela, jak Hellcat z katapulty i rozejrzał się z obłędem w oczach. Zauważył mnie stojącego z dwoma kubkami i jękną z wyrzutem – Sadysto, takie straszenie swojego ulubionego zastępcy jest co najmniej niegrzeczne, a kuka ktoś mógłby wreszcie zakneblować, nie dość, że okropnie gotuje, to jeszcze jego wycia powinny zostać zakazane, jako niezgodne z Konwencją Genewską…
Przyjął z wdzięcznością kubek i napił się łyczka parującego płynu. Zakrztusił się, podejrzliwie łypną do środka, powąchał, a następnie łyknął potężną dawkę energii w płynie i z błogim uśmiechem rozwalił się na fotelu – Ominęło mnie coś, wodzu? – Raczej nie, pierwszy, ale przywlokłem się na mostek chwilę przed tobą. Chłopaki trzymają palec na pulsie.
– Powinniśmy już widzieć ich na radarze, panie kapitanie – Nawigator z zafrasowaną miną sprawdzał obliczenia – możliwe, że zmienili lekko kurs, chociaż nie było ostrzeżeń o japońskich, czy niemieckich podwodniakach w tym rejonie… – Radar do dowódcy! Duże zgrupowanie kontaktów! Dwadzieścia pięć kilometrów, dziesięć stopni na lewą burtę! – Spojrzałem na pierwszego – to musi być nasza grupa, przekazać aldisem, na oba niszczyciele: „Za mną w szyku torowym, prędkość 32 węzły, idziemy na spotkanie Grupy Bojowej. Dowódca dywizjonu, Dirk Sparr”.Zgrupowanie okrętów! Prosto przed dziobem! Poderwaliśmy do oczu lornetki. – To nasze, wystrzelić zielone rakiety! Po chwili od strony grupy wystrzeliły w powietrze dwie czerwone race, potwierdzające, że mamy do czynienia z jednostkami sojuszniczymi. Po krótkim czasie podeszliśmy na odległość około pięciu kilometrów i mogliśmy podziwiać w pełnej krasie potężne sylwety pancerników i smukłe, groźne linie krążowników, które osłaniały dwa lotniskowce. Z pomostu sygnalizacyjnego flagowego okrętu, lotniskowca Lexington zamigotał aldis: „Witamy małych przyjaciół, zajmijcie pozycję 10 kilometrów przed zgrupowaniem, za piętnaście minut Ranger wyrzuci samoloty w celu rozpoznania. Powodzenia, d-ca Task Force 42 adm. Nimitz”. – Potwierdzić i przekazać na pozostałe niszczyciele, „w szyku czołowym za mną!”
Wyszedłem na skrzydło mostka, a następnie wspiąłem się na platformę dalocelownika, umieszczoną na dachu pomostu, skąd miałem widok na cały okręt. Po ostatnim remoncie i przezbrojeniu, nasz Monaghan stał się niszczycielem typowo eskortowym. Na dziobie pozostawiono dwa działa 127 milimetrów, rozmieszczone w pojedynczych półwieżach, w superpozycji. Zaraz na śródokręciu, w kierunku rufy umieszczono w osi okrętu dwie, pięciorurowe wyrzutnie torped o zasięgu 9,2 kilometra. Torpedy nie były wprawdzie demonami szybkości (55 węzłów), ale wiązka dziesięciu sztuk skutecznie zniechęcała przeciwnika do zbyt bliskich kontaktów z naszym okrętem. Na rufie umieszczono dwie zrzutnie bomb głębinowych, a na burtach po dwa miotacze tych beczek niespodzianek. Z całego okrętu, we wszystkich kierunkach sterczały lufy działek przeciwlotniczych, których skoncentrowany ogień wyraźnie dawał do zrozumienia wrażym lotnikom, że zbytnie drażnienie naszych artylerzystów może w najlepszym wypadku skutkować przymusową kąpielą w niezbyt przyjaznych wodach oceanu, a w najgorszym, szybki wypad do św. Piotra na piwo… Poza działami głównego kalibru, które mogły również razić cele powietrzne okręt posiadał dziesięć działek 40 milimetrów i sześć 20 milimetrów, a ich załogi wiecznie świerzbiły paluchy, żeby wysłać do wieczności kilka samolotów wroga… Siłownia okrętowa gwarantowała nam prędkość 36,5 węzła, ale jak się wydarło na chiefa, który kochał te turbiny bardziej od swoich córek, można było przez krótki czas wyciągnąć nawet 40 węzłów, co przy niezłej zwrotności zapewniało nam duże szanse na przeżycie. W tym momencie, nad głową przeleciały mi myśliwce z Rangera, które poszły ostro do przodu w celu zlokalizowania japońskiej grupy operacyjnej.
13 sierpnia 1944. Pacyfik. 0630.
– Radar do dowódcy! Dużo celów w namiarze lewo 20!
– Co ty nie powiesz, Conway, my też je widzimy…
Odpowiedź która nadeszła z kabiny radaru, oględnie mówiąc, nie nadawała się do druku. Podczas gwałtownego potoku słów, ogólnie uznawanych za niezwykle wulgarne, pierwszy ze stoickim spokojem patrzył na zegarek. Gdy wreszcie nasz radzik wyczerpał zasób klątw i wulgaryzmów, pierwszy z szatańskim uśmiechem powiedział do mikrofonu – pobiłeś swój rekord, cztery minuty bez powtórzeń… Odpowiedź Conwaya, zapewne dość dosadna utonęła w krzyku obserwatora.
– Panie kapitanie, przed nami Fuso, Nagato i Kii!!! Jest jeszcze jeden, ale nie mogę go zidentyfikować… Wybiegłem na skrzydło mostka i przyłożyłem do oczu doskonale wyważoną lornetę. W jej doskonałych szkłach pojawiła się drapieżna sylwetka niemieckiego pancernika – Scharnhorst – jęknąłem cicho. – Niemiec? Tutaj?! – pierwszy patrzył na mnie z niedowierzaniem – musiałeś się pomylić, co niemiecki pancernik robiłby na Pacyfiku? Odłożyłem delikatnie lornetkę na stół nakresowy – Peter, uwierz mi, nie mylę się, pływałem na Atlantyku. Ta łajba jest równie niemiecka, co wąsik i grzywka Adolfa… No to czas zacząć zabawę. Przekazać szyfrogram do dowódcy zespołu: „Widzimy cztery pancerniki, trzy japońskie i jeden niemiecki, powtarzam, jeden niemiecki. Wraz z dywizjonem rozpoczynam atak torpedowy, powodzenia! D-ca dyw. niszczycieli kmdr Sparr.”. Przekazać na niszczyciele: „wybrać cele, atakujemy dywizjonem, biorę na cel Niemca. Cała naprzód, do ataku!”
Nasze niszczyciele rozwinęły szyk, od lewej szedł nasz okręt, na prawo Faragut i Mahan. W odległości siedmiu kilometrów wyrzuciliśmy torpedy – Postawić zasłonę dymną! Okręty zrobiły gwałtowny zwrot, by ukryć się w dymie, podczas gdy wróg nas zauważył i otworzył silny ogień z dział głównego kalibru. Po chwili do ogólnej zabawy dołączyły japońskie krążowniki, które szły nieco dalej. Nasi duzi koledzy również nie pozostali im dłużni i po chwili kilkanaście ton czystej demokracji wyleciało z paszcz wielkich dział naszych pancerników. Krążowniki, które poszły od prawej flanki zameldowały o spotkaniu wrażych niszczycieli, które, zanim powędrowały do swoich przodków, zdołały poważnie uszkodzić nasze dwa okręty, Pensacolę i Atlantę. Tym czasem, nowatorski automat, zainstalowany podczas ostatniego remontu, przeładował torpedy już w trzydzieści sekund. – Prawo na burt, cel Kii! Okręt posłusznie wykonał ostrą cyrkulację i ruszył z pełną prędkością na dziko ostrzeliwującego się przeciwnika.
– Uwaga na torpedowych!
– Jest uwaga na torpedowych!
– Cel pancernik, odległość pięć i pół kilometra… PAL!
– Torpedy poszły!
Kolejne dziesięć rybek pomknęło w kierunku celu. -Trafienie!, cztery w celu, Scharnhorst zwalnia i płonie! Po chwili torpedy z pozostałych niszczycieli zaczęły dosięgać celów. Nagle nad polem bitwy zrobiło się gęsto od oleistego, czarnego dymu.
Bitwa trwała już dobrą godzinę, gdy nagle cały okręt zatrząsł się od wybuchu bomb, które rąbnęły w wodę tuż koło burt, dziurawiąc poszycie, zabijając ludzi i wzniecając pożary. – Meldować o uszkodzeniach! – Pierwszy darł się do mikrofonu, wysłuchał odpowiedzi, co było nie lada wyczynem w huku dział przeciwlotniczych i głównej artylerii, którą odgryzaliśmy się namolnemu krążownikowi. – Dowódco, uszkodzony główny rurociąg pary, już naprawiają, pożary prawie ugaszone, rozbite dwa oerlikony, mamy rannych i dwudziestu zabitych. Wyrzutnie torpedowe sprawne. Okręt nie bierze wody. – W porządku pierwszy, przekazać dowódcy zespołu: „Odchodzę na 15 kilometrów, mam uszkodzenia, po dokonaniu napraw włączę się do walki!”.
Idąc pół naprzód oddaliliśmy się na około czternaście kilometrów, gdy radar podał nam namiar na dużą, samotną jednostkę, która szła 20 kilometrów od nas na zbliżenie – To musi być lotniskowiec, pierwszy, co z maszynownią? – Skończyli naprawy dowódco, można ruszać. – Ster prawo dziesięć, wyciśnijcie z maszyn ile się da, zapolujemy na cholernych samurajów…
13 sierpnia 1944. Pacyfik. 0830.
– Cel w odległości 15 kilometrów, to Hiryu!
– Maszynownia, ile fabryka dała, kurs prosto na okręt wroga, torpedowe przygotować się do strzału!
Okręt ruszył do przodu jak pełnokrwisty ogier spięty przez jeźdźca ostrogą. Lotniskowiec rósł w oczach. On nas również zobaczył i zaczął robić rozpaczliwe zwroty, w celu zmylenia naszych torpedystów. Co lepsze, zaskoczyliśmy go podczas przyjmowania powracających samolotów. – Wieże A i B, rozpocząć ostrzał z amunicji burząco odłamkowej! Działa rozpoczęły szybki ostrzał, jako, że odległość wynosiła już tylko osiem kilometrów, wszystko trafiało, wzniecając pożary na pokładzie lotniczym i w hangarach, gdzie Japończycy w pospiechu starali się uzbroić i zatankować samoloty do startu. – Zwrot w lewo, torpedowe… PAL!!!
Szuusss, szuusss… dziesięć lśniących cygar wyrzuconych, przez sprężone powietrze opuściło aparaty i pomknęło w kierunku bezbronnego kadłuba, posyłając japońskiego dowódcę i jego załogę w jednym gwałtownym rozbłysku wprost do Buddy, czy kogo tam oni czcili..
– Radio do dowódcy, Koniec operacji, powtarzam, koniec operacji, jednostki wroga wycofują się z pola walki, zespół ma poważne uszkodzenia, mamy dołączyć do bezpośredniej osłony lotniskowców. – Zrozumiałem, przekaż potwierdzenie, sternik, trzy czwarte naprzód, kierunek główne siły…
Wszelkie wydarzenia zawarte w tekście to tylko i wyłącznie fikcja literacka. Uzbrojenie USS Monaghan jest zgodne z tym jakie okręt posiada w grze!
Podsumowując – byłem trochę sceptyczny, co do ilości dział głównego kalibru, ale potężne uzbrojenie torpedowe – w 30 sekund możemy wysłać przeciwnikowi dwadzieścia torped, dzięki automatowi ładowniczemu (standardowego można użyć dwa razy) – i świetnemu uzbrojeniu przeciwlotniczemu można nieźle namieszać. Rozegrałem okrętem bardzo dużo bitew i z każdą następną podobał mi się coraz bardziej. Mimo, że jest on jeszcze w rozwoju (pewne dane mogą ulec zmianie), to jak na razie, jest jak najbardziej godny polecenia dla każdego, kto uwielbia wkurzać przeciwnika ciągłym torpedowaniem.
Paweł Lex Lemański
Świetnie napisane jakbym czytał Jerzego Pertka i Flisowskiego.Podziwiam za kreatywność.
Dziękuję uprzejmie, Pertka zacząłem czytać w latach 80-tych 😀