Niezmordowany „Yudachi”
Gdzieś na Pacyfiku. 20 czerwca 1944 rok.
0730
Potężne zgrupowanie okrętów, dowodzone przez admirała Nagumę szło ze stałą prędkością 25 węzłów w kierunku Hawajów. Stary wilk morski chciał zapolować na silne ugrupowanie Aliantów, tym bardziej, że wywiad donosił, iż wróg stracił lotniskowce. W skład jego zespołu wchodził lotniskowiec „Kaga”, na którym wywiesił swoją flagę, cztery pancerniki, sześć krążowników ciężkich i cztery niszczyciele. Dowódcą eskadry niszczycieli był młody, trzydziestodwuletni komandor Kenichi Yamaschita. Był to już jego drugi okręt, pierwszy, również niszczyciel, wyleciał w powietrze po trafieniu torpedą przez niewykryty w porę amerykański okręt podwodny. Jednak jego opanowanie, hart ducha i profesjonalizm, pozwoliły mu dokuśtykać poharataną jednostką do najbliższego japońskiego portu. Było to o tyle niezwykłe, że niszczyciel stracił cały dziób, aż po wieżę artyleryjską numer jeden. Wszyscy zastanawiali się, jakim cudem, pod naporem wody nie puściły grodzie, komandor niezmiennie, z kamienną miną odpowiadał, że ma w załodze znakomitych sumitów, którzy wpatrzeni w portret cesarza, własnymi ciałami podparli wodoszczelna zaporę… Cóż, prawda jest taka, że poświecono lufy dział, pospiesznie wymontowane ze stanowisk na stemple podpierające gródź, a okręt większość trasy przebył płynąc „całą wstecz”. Dzięki temu wyczynowi, Yamaschita awansował o dwa stopnie do pełnego komandora, oraz powierzono mu dowództwo eskadry czterech niszczycieli. Jego flagowym okrętem został zbudowany w 1937 roku „Yudachi”, jeden z dziesięciu okrętów klasy „Shirasuyu”. Nie była to nowa jednostka, ale nie ustępowała innym okrętom tego typu. Główne uzbrojenie składało się z dwóch poczwórnych wyrzutni torped kalibru 610 milimetrów, o zasięgu 15 kilometrów i prędkości 55 węzłów. Artyleria składała się z pięciu dział kalibru 127 milimetrów, rozmieszczonych w trzech wieżach, jednej podwójnej na dziobie, i dwóch (podwójnej i pojedynczej) na rufie z zasięgiem 14,2 kilometra, ale koszmarnie wolnych. Sprawnej obsadzie, przeładowanie działa zajmowało osiem sekund. Trochę kulała obrona przeciwlotnicza (dwa działka 40 milimetrów), ale jego rolą nie była walka z samolotami, tylko niszczenie wielkich okrętów tych przeklętych, białych, okrągłookich i długonosych diabłów… okręt rozpędzał się do 35,7 węzła, ale po przesileniu siłowni, na krótki czas, potrafił pędzić z prędkością 39 węzłów, co było całkiem przyzwoitym osiągnięciem.
Komandor Yamaschita wszedł na zakryty pomost bojowy i z zadowoleniem stwierdził, że cała obsługa jest na stanowiskach. – Panie Akira, jak wygląda sytuacja? Pierwszy oficer, młody kapitan marynarki Kono Akira odłożył lornetkę na półeczkę pod sufitem i z szerokim uśmiechem odwrócił się do dowódcy. – Wszystko w porządku, Yamaschita san, niszczyciele utrzymują pozycje, główne siły idą zaplanowanym kursem, morze spokojne, ale po południu możliwy jest sztorm. Dowódca skinął głową i wyszedł na skrzydło mostka i zapatrzył się w morze…
1635
Alarm bojowy!!!
Wrzask wachtowego poderwał na nogi całą załogę. Po sekundzie we wszystkich pomieszczeniach rozległy się dzwonki alarmowe, a załoga z wprawą obsadziła stanowiska. Yamaschita wpadł na pomost jak tajfun i z gracją Godzilli wyhamował koło pierwszego. – Co się dzieje? – Samoloty, panie komandorze, cholerne, amerykańskie samoloty! – Szczęka Kenichiego opadła o dobre dziesięć centymetrów – Tutaj?! Na środku cholernego oceanu?! A skąd niby wystartowały?! – Zdegustowany Akira mruknął – Widocznie nasi spece z wywiadu znowu pokpili sprawę… Uważaj! – ryknął i rzucił się na swojego dowódcę, by po chwili znaleźć się na poziomie pokładu mostka. Seria pocisków kalibru pół cala rozbiła połowę okien na pomoście zabijając sternika i nawigatora, a przy okazji z precyzja godną samuraja, zdmuchnęła górną część koła sterowego. Pierwszy skoczył na nogi, odtrącił ciało marynarza i złapał dziko obracające się koło sterowe, dzięki czemu zapobiegł zawałowi sternika na krążowniku „Atago”, który nie miał by szans ominąć ładującego mu się pod dziób niszczyciela. Yamaschita też zdążył się pozbierać i wypadł na skrzydło pomostu, z którego zniknęła, zdmuchnięta pociskami osłona. Spojrzał w kierunku rufy, a potem wrócił do środka i złapał za rurę głosową – Maszyny, cała na przód! Ekipy awaryjne do stanowisk przeciwlotniczych, postawić zasłonę dymną! – Okręt zaczął ostrą cyrkulację, ciągnąc za sobą gęsty, oleisty dym, który miał skryć go przed sokolim wzrokiem wrogich pilotów. – Maszyny stop, ster zero! Maszyny cała wstecz! – Ta część załogi, która pozbierała się po wstrząsie spowodowanym trafieniem rakiet i pocisków z działek, znowu poleciała w kierunku pokładu i przyjęła pozycję horyzontalno – olewającą, dopóki oficerowie się na nich nie wydarli i nie opanowali ich paniki. – Jakie straty, Kono? – Pierwszy oddał ster podoficerowi i zbiegł schodnią na główny pokład, wrócił po dziesięciu minutach. – Ster i maszyny sprawne, działa sprawne, aparaty torpedowe sprawne i gotowe do salwy, zapasowe torpedy do szybkiego załadunku w podręcznych parkach gotowe, zniszczono nam działka przeciwlotnicze. – Dowódca skinął głową i wszedł do kabiny radio – Połącz mnie z admirałem na „Kadze” – zażądał. – Panie admirale, tu Yamaschita, proszę o pozwolenie ataku niszczycielami. – Udzielam, zatopcie ich, dla chwały Nipponu i cesarza! – Hai! – krzyknął dowódca i połączył się z dowódcami swoich niszczycieli – „Akizuki”, osłaniasz okręty przed niszczycielami, „Asashio” i „Yukikaze”, wolne polowanie, trzymać się swoich sektorów! – Hai, Yamaschita san!- chóralnie odpowiedziało radio, a głosy dowódców nałożyły się na siebie.
„Yudachi” ruszył przed siebie w kierunku północnym, by po chwili, w odległości 13 kilometrów zauważyć dwa okręty wroga. Pancernik i lekki krążownik szły kursem na przecięcie, lekko na siebie zachodząc. Wykorzystując niską sylwetkę niszczyciela, przez co widoczny stawał się dopiero z niecałych siedmiu kilometrów, komandor podszedł na dziesięć kilometrów, zrobił zwrot i osiem torped wyleciało z wyrzutni rozpoczynając swój śmiercionośny rejs w kierunku celu. Od razu, obsługa ustawiła aparaty torpedowe w osi okrętu, a hydrauliczne popychacze załadowały aparaty w kilka chwil. W tym czasie niszczyciel wykonując cyrkulację, zbliżył się do wroga na siedem kilometrów i ponownie wystrzelił osiem rybek, tym razem z nieco większym wyprzedzeniem. Niestety, przeciwnik ich zauważył i krążownik rozpoczął ostrzał. Celny ostrzał… Już pierwsza salwa rozbiła rufową wieżę, a jeden z pocisków zerwał główny przewód parowy w kotłowni numer dwa. – Dym, do cholery, więcej dymu! – Ryczał wściekle dowódca, podczas gdy okręt zaczął gwałtownie zwalniać. Na szczęście, nad matrosami z kraju Wschodzącego Słońca czuwali bogowie. Dziewięć z szesnastu wystrzelonych torped trafiło w cel. Krążownik w kuli ognia zniknął z pola widzenia, a pancernik, płonąc od dziobu po rufę nabierał coraz większego przechyłu, by po kilkunastu minutach przełamać się i rozpocząć swój ostatni rejs, dwa kilometry w dół… Sytuacja na „Yudaschim” też nie była wesoła. Udało się wprawdzie uruchomić maszyny, ale ciągłe ataki lotnicze na pozostałe okręty grupy stwarzały zagrożenie, ze któryś z pilotów postanowi dobić rannego zwierza, by namalować sobie na kabinie kolejną sylwetkę zatopionego Japońca. Po konsultacji radiowej z admirałem, komandor Yamaschita wraz z drugim uszkodzonym niszczycielem odłączyły się od zespołu i ruszyły samotnie w stronę zachodzącego słońca… Znaczy w kierunku bazy…
wszystkie postacie i wydarzenia są FIKCYJNE!!!
Podsumowując. Okręt jest ciekawą pozycją. In plus – torpedy o zasięgu 15 kilometrów, moduł szybkiego przeładowania, niezła zwrotność okrętu i całkiem niezła żywotność. Minusy? Całkiem sporo… Prędkość torped, to tylko 55 węzłów, lekko mówiąc, pupy nie urywa (podobnie jak kebab, który ostatnio pożarłem… nie polecam 😉 ). Prędkość okrętu 35 węzłów… Cóż, nie jest najwolniejszy, ale te trzy węzły więcej by się przydały… Zasięg wykrywalności z powierzchni 6,8 km, 3 km z powietrza, no cóż, mistrzem maskowania to on raczej nie zostanie… teraz pytanie, czy Lex go poleca? Otóż powiem Wam tak: Nie, nie polecam, chyba, że ludziom, którzy lubią i umieją grać typowymi torpedoboat’ami, inni po zakupie będą kląć na czym świat stoi. Ale jako, że jest to nadal wersja rozwojowa, zobaczymy, co z tego wyniknie. Na chwilę obecną, w prywatnej skali ocen Lexa, mocne 6+/10.
Do zobaczenia na cyfrowym oceanie, a kolejne recenzje, tradycyjnie już niebawem!
Paweł Lex Lemański
Kebab, który pupy nie urywa jest chyba w porządku, o wiele gorzej by się stało gdyby kebab dosłownie pupę urwał…
Hmmmm… Ja wyznaję filozofię, że kebab powinien piec dwa razy,, na wejściu i wyjściu 😉 😀