Co by było gdyby… Czyli „Friesland” pod polską banderą.
Czy zastanawialiście się, co by było, gdyby Amerykanie poszli za ciosem i pogonili Sowietów z Polski i pozostałych krajów wschodniej Europy? Nasz StuG, sobie tylko znanymi kanałami dotarł do wspomnień komandora Barzyckiego, który w alternatywnej rzeczywistości dowodził wypożyczonym od Holendrów niszczycielem „Friesland”…
22 czerwiec 1956 rok. Północny Atlantyk.
Nagła zmiana prędkości wytrąciła mnie ze snu. Spojrzałem na zegar umieszczony na grodzi. Siódma rano, czas zobaczyć co się dzieje na mostku. Wciągnąłem buty i ruszyłem po stromych schodniach na stanowisko dowodzenia. – Dowódca na mostku! – Skinąłem głową i podszedłem do wachtowego – Coś ciekawego, panie Birski? – Wszystko gra, dowódco, od dowódcy zespołu przyszedł rozkaz, by trzymać się blisko, w naszym sektorze są komunistyczne okręty. Nachmurzyłem się lekko, wziąłem lornetkę i wyszedłem na prawe skrzydło mostka. Minęło jedenaście lat od zakończenia wojny, która miała zakończyć wszystkie wojny, a już od sześciu toczyła się nowa, jeszcze bardziej krwawa niż poprzednia. Stalin nie poprzestał na zmasakrowaniu Trzeciej Rzeszy i na okupacji połowy Europy, wyciągnął łapy po kraje NATO. Na szczęście na zachodzie pozostała większość sił zbrojnych Polski, a i z kraju, po wybuchu wojny, wielu marynarzy i pilotów przedostało się na zachód. Podniosłem do oczu lornetkę, mój dywizjon niszczycieli osłaniał duże zgrupowanie okrętów, którego trzon stanowiły dwa lotniskowce. Po ich bokach płynęły majestatycznie pancerniki i krążowniki, a nasze zwinne niszczyciele uwijały się dookoła tego konwoju, jak owczarki pilnujące stada. – Radio do dowódcy! Radio do dowódcy! – Wszedłem na pomost i chwyciłem słuchawkę interkomu – Tu dowódca, co macie? – Wiadomość z „Lexingtona”, komandorze. „Duże siły nawodne na kursie. 50 mil. Zachować czujność”! No to zaraz zacznie się polka – mruknąłem, a głośno rzuciłem do mikrofonu – Przekazać na niszczyciele: „Szyk czołowy, czyścimy przed głównymi siłami. Good luck!”. Okręty dywizjonu nabrały prędkości i wysunęły się przed główne siły. Nad głowami przeleciały z rykiem samoloty z „Lexingtona” i „Implacable”. Bitwa, na którą czekaliśmy miała się za moment rozpocząć.
Okręt szedł z pełną prędkością 37,8 węzła. Obsługi sześciu działek kalibru 40 milimetrów Boforsa zajęła stanowiska. Również obie wieże ze zdwojonymi działami 120 milimetrów, które stanowiły nasze główne uzbrojenie, skierowały się w kierunku, z którego powinien nadejść wróg. Był to mój pierwszy niszczyciel, który nie posiadał aparatów torpedowych. Naszą główną bronią była szybkość, zwrotność i dym, w którym mogliśmy się schować. Dwie potężne anteny radarowe przeczesywały horyzont, a my, mimo dwudziestostopniowego mrozu, pociliśmy się coraz bardziej. Nasz okręt, przekazany Marynarce Wojennej przez Holendrów, został zbudowany z myślą o zwalczaniu okrętów podwodnych, a nie starciu z ciężkimi okrętami przeciwnika, ale cóż, nie zawsze ma się to, co by się chciało. Pierwszy podał mi kawę, gdy w głośniku zatrzeszczał komunikat – Radar do mostka, zgrupowanie okrętów wroga, 25 kilometrów, 10 stopni na prawo od naszego kursu! – Ster prawo piętnaście, przetniemy im kurs, niech pozostałe niszczyciele przygotują torpedy! Nasza łajba położyła się lekko w zwrocie i po chwili grzaliśmy w kierunku wroga jak skacowany alkoholik do pubu na kielicha wody rozmownej przed kłótnią z żoną.
Okręty wroga przed dziobem! – Błyskawicznie podniosłem doskonale wyważoną lornetkę do oczu. W jej mocnych szkłach zauważyłem dwa ciężkie krążowniki w odległości około dwudziestu kilometrów – „Moskwa” i „Donskoj” – jęknąłem – naszymi pukawkami co najwyżej możemy im trochę lakieru zdjąć, ster prawo, cała naprzód! – Turbiny wyły już na najwyższych obrotach, a czif starał się jeszcze wycisnąć choć z pół węzła. Nagle zza wyspy, w odległości siedmiu kilometrów wyskoczył sowiecki niszczyciel. – Postawić zasłonę dymną! – Agregaty zacząły pracować, a za okrętem położyła się gruba chmura dymu, która w mgnieniu oka zasłoniła nasze ciężkie okręty przed wścibskim wzrokiem Iwana – Cała wstecz! Działa, cel wrogi niszczyciel, zasypać sukinsyna ołowiem! – Po chwili, bezpiecznie schowani w dymie zaczęliśmy grzać do wroga. Nasze stodwudziestki opuszczały lufy co 1,8 sekundy, masakrując nadbudówki Rosjanina, wzniecając pożary i wybijając załogę. – Mostek, tu sonar, torpedy w wodzie! – Ster lewo na burt, cała naprzód! Torpedy minęły nasze burty w odległości półtorej metra, a obsługa prawoburtowego Boforsa zaklinała się po bitwie, że słyszała gwizd turbinki we wrażej „rybce”. Nagle „Taszkient” literalnie wyparował w potężnej eksplozji. – Przenieść ogień na „Donskoja”! Gdzieś za nami porządnie huknęło. Wyskoczyłem na odkryte skrzydło mostka i spojrzałem za naszą rufę. Krążownik „Seattle” zwalniał, łapiąc coraz większy przechył. W rym momencie z odgłosem expresu Londyn – Glasgow, nadleciały wraże pociski i obramowały nasz okręt, zalewając nie osłonięte obsady działek kaskadami morskiej wody. Towarzysze na „Moskwie” postanowili się przyłączyć do zabawy. – Namierzyli nas radarem! – resztę wypowiedzi pierwszego zagłuszył potężny huk, któremu towarzyszył niezły wstrząs. Kiedy udało mi się pozbierać do kupy, zauważyłem, że okręt poważnie zwolnił, a tylna wieża nie prowadzi ognia – Postawić dym,raport o zniszczeniach! – Wpadł na pomost zdyszany drugi oficer – Prawoburtowa turbina rozwalona, zniosło dwa Boforsy, wieża numer dwa poważnie uszkodzona, mamy pożar na rufie, zerwało miotacze bomb głębinowych. Zalecam wycofanie się pod osłoną dymu! – Skinąłem głową i wydałem odpowiednie rozkazy, nasze okręty walczyły, a szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na naszą stronę…
Oczywiście nic z powyższego nie miało miejsca, sami wiecie, jak nas zachodni sojusznicy potraktowali, oddając w łapy dziobatemu Gruzinowi, ale wróćmy do okrętu. Jak na razie jest pod polską banderą, ale docelowo znajdzie się w drzewku paneuropejskim. Okręt jest bardzo nietypowy, nie mamy do dyspozycji torped, natomiast działa są bardzo miodne. Niecałe dwie sekundy przeładowania potrafią dać przeciwnikowi niezły wycisk. Jak nauczymy się mądrze korzystać z dymu (można zadymić poważny obszar na dwie minuty!) i z sonaru (wykrywanie wrażych jednostek na 5 kilometrach!), to można przeciwnikom napsuć krwi. Przyznam, że co bitwę mam dwa – trzy zatopione cele! Okręt również świetnie pali większe okręty, przyznam, że jestem nim zachwycony! Ale, żeby nie popadać w hurra optymizm, to dość kiepski kamuflaż. Z perkiem na kapitanie i modułem jesteśmy widoczni już z 6,4 kilometra, co może nie jest złym wynikiem, ale nie obraził bym się, gdyby dało się zejść do jakichś 5,6 km 😉 I niestety brak torped daje się we znaki podczas bliskich spotkań z większymi okrętami. Aha, na pochwałę zasługuje obrona przeciwlotnicza. Mój rekord to ponad 30 zestrzelonych maszyn przeciwnika 🙂 Czy warto go kupować? Nie wiem jak będzie wyglądała ostateczna wersja, ale obecnie to wymarzona zabawka dla spotterów i maniaków gunboatów!
Do zobaczenia wkrótce!
Paweł Lex Lemański
Doskonałe! Czy redakcja Rykoszet.info zna „Burzę nad Pacyfikiem” Flisowskiego?
Ta książka spowodowała że gram w WoWsa a czytałem z 15 lat temu.
Czy autor fantazjował na temat operacji „Nie do pomyślenia”? Ciekawe jakby to mogłoby się potoczyć, kiedyś czytałem że ZSRR starczyłoby zasobów na kilka miesięcy walk. Skoro to i tak domysły, USA mogłoby otworzyć drugi front na wschodzie z armią IJ wykorzystaną tak jak miał być wykorzystany Wermacht. Zwłaszcza że Japończyków dałoby się przekonać stosunkowo łatwo, ślepo wierzyli cesarzowi i pewnie chcieli odzyskać honor. ZSRR raczej nie wytrzymałoby do przełomu 46/47.
A Kolega przeczytał ze zrozumieniem? W alternatywnym świecie III Wojna Światowa zaczęła sie w 1950 roku…. 😀
A czy autor rozumie słowo „fantazjował”. Widzę żeś Pan oczytany, to może wie coś na temat ile jeszcze ZSRR mogłoby ciągnąć wojnę. I co Pan myśli na temat powodzenia „Unthinkable”. Z moich źródeł wiem, że ZSRR od wschodu broniła tylko syberia, bo jednostki dalekowschodnie zostały przesunięte pod Leningrad. A daty są umowne, ruskie do dziś się upierają że IIWW zaczęła się w 1941.