O tym, że realizować można się nie tylko tam gdzie się rodziło, o „Zen Pythona” i o tym jak ważne jest nie siedzieć w miejscu.
Gdy ktoś mnie pyta jak długo zamierzam jeszcze siedzieć w tej dziurze. Odpowiadam wyczerpująco i z pasją. Zazwyczaj pod koniec opowieści więcej pytań już nie ma. Też możecie posłuchać.
Urodziłem się w Nowodwińsku, region Archangielski. To tzw. monogorod, który powstał wokół kombinatu celulozowego. Z jednej strony kombinat stworzył miasto, ale z drugiej strony zapewnił mu miejsce na liście najbardziej zanieczyszczonych miast Rosji. Dlatego nostalgia mnie jakoś nie męczy.
Po szkole, mając w głowie opowieści starszych kolegów o nauce na uniwersytecie, poszedłem do miejscowego technikum łączności. Gdzie, co ważne, dobrze i z pasją opowiadano o wszystkich aspektach zabezpieczeń informatycznych. Z taką pasją, że zdecydowałem się uczyć dalej i pojechałem do Petersburga na studia.
Peter mnie zachwycił. Nie tylko pięknem, nie tylko atmosferą, ale też pierwszym prawdziwym powiewem wolności. Po raz pierwszy byłem zdany sam na siebie. Uwalili mnie na egzaminach za pierwszym razem, dzięki czemu zobaczyłem różnicę między wymaganiami prowincjonalnej szkoły i stołecznej politechniki. Przystąpiłem drugi raz i zdałem.
I od razu zacząłem szukać roboty. Zajmowałem się wszystkim po kolei. Administrowałem systemami we wszystkich możliwych aspektach. Na co dzień serwisowałem sieci. Pracowałem w dziale IT przy uniwersytecie. I… Straciłem zapał do nauki. W tym czasie już przyzwyczaiłem się do pieniędzy, kupiłem motocykl, zacząłem żyć! Popatrzyłem wtedy na swoją uczelnię i pomyślałem, że chcę ją rzucić. Jak jaszczurka ogon.
Do tego czasu zdążyłem przyswoić sobie Pythona. „Nowy, młodzieżowy i całkiem fajowy” – taki to był język! Pythona zacząłem się uczyć w wolnych chwilach na drugim roku, bez żadnego specjalnego powodu. Spodobało mi się to, że w odróżnieniu od innych, miał strukturę. No i to, że Python ma swoją filozofię – Zen Pythona – której podstawowa zasada (przynajmniej dla mnie) brzmi „readability counts”, co można przetłumaczyć prosto „czytelność jest ważna”. To znaczy – pisz tak, żebyś nie tylko Ty potrafił zrozumieć, ale też Ci którzy będą z tym pracować. To mnie przyciągnęło i było bliskie.
W ogóle to, co się liczy, to życiowe doświadczenie. Ludzie jako gatunek, niezależnie od wieku i całej reszty, są jak te jeżyki (mowa o kreskówce „Jeżyk we mgle” – przyp. Tłumacz). Jak nie kopniesz, to nie poleci. A latać by się chciało. Tylko kopa czasem nie ma. Mnie, na szczęście, takich kopów nie brakowało.
Rozbiłem się na motocyklu i przeleżałem pół roku bez ruchu. Miałem dostatecznie dużo czasu i powodów do rozmyślań o swoim życiu. W tym o roli „kopa” w życiu człowieka.
Także ze szpitala wyszedłem już z dość jasną wizją czego chcę od życia. W szczególności, gdy wróciłem na dawne miejsce pracy, zrozumiałem że nie chcę być trybikiem, tylko mieć udział w dowodzeniu tym okrętem. A do tego musiałem się stać choćby pomocnikiem kapitana. Ale kapitan powiódł statek nie tam gdzie chciałem i nie tak, jak chciałem. Dlatego wyjechałem.
Dokładnie wtedy ma miejsce mój drugi duży skok – do Moskwy. A potem praca w Yandex. Jako doświadczony emigrant namówiłem na przeprowadzkę z Nowodwińska brata i kilku swoich kumpli. Brat uczył się na artystę. I może rodzina straciła przez to gwiazdę, ale koniec końców pracuje teraz jako front-end developer w dużej firmię w Moskwie i jest szczęśliwy. Przynajmniej żyje w mieście które odpowiada mu duchem. Moskwa to najlepsze miasto na ziemi. Ale nie dla mnie.
„Mińsk – a gdzie to?”. „Stary, to dziura jest, opamiętaj się!”. Tymi słowami komentowali mój przejazd ze stolicy Rosji do stolicy Białorusi. Z Yandex’a – najbardziej komfortowej z firm.
Ale wierzyłem w swoją gwiązdę i się nie pomyliłem. Wierzyłem też w profesjonalizm Larysy Bugajewej, rekrutera „Game Stream”, mińskiego oddziału Wargaming. Korzystając z okazji – pozdrawiam ją serdecznie. Muszę oddać honor, że to jej bezkompromisowe podejście do pracy było decydującym czynnikiem, który przekonał mnie do Wargaming.
Rzeczywistość jak zwykle mnie nie zawiodła. Spóźniłem się na samolot, przyleciałem do Mińska ciemną nocą. Niemniej kierowca czekał na mnie cierpliwie. Mało tego, podróż do mojego nowego domu przeobraził w interesującą wyprawę po nocnym Mińsku.
Dopiero w Mińsku poczułem co to wolność i czas. Okazało się, że do tego momentu nie miałem ani jednego ani drugiego. Po raz pierwszy byłem nie tylko zdany na siebie, ale w ogóle sam. Bez bliskich, bez kumpli, bez nieustannej krzątaniny. Znowu zacząłem czytać.
Mińsk jest czysty. Choć wielu jego mieszkańców może się obrazić za taki tekst, to dla tych którzy przyjeżdżają tu z brudnych megapolis, czystość Mińska – to przyjemne odkrycie, powiew świeżości w dosłownym znaczeniu tego słowa. Mińsk jest przestronny. A ja na dodatek przyjechałem w czasie, gdy miasto po prostu tonęło w zieleni. Gdzie nie pójdziesz – trafisz na park. A w Petersburgu i Moskwie parki to rzadkie grzybki – i trzeba wiedzieć jak do nich dojechać.
Moje życie kulturalne, którego zgonem straszyli mnie znajomi, nie tylko ma się dobrze, ale bije na głowę dotychczasowe. Trzeba tylko zadać sobie trochę trudu i zobaczyć czemu, a przede wszystkim – gdzie? W mińskim metrze reklamuje się wydarzenia sportowe i społeczne, spektakle teatralne, filharmonie. Tu grają muzykę klasyczną! Cudo! A próżno szukać tego w Moskwie czy nawet Petersburgu.
W ciągu dziewięciu miesięcy w Mińsku oswoiłem się już do tego stopnia, że wszystkim swoim gościom – jak prawdziwy autochton – z dumą opowiadałem: Tak, mamy u nas najdłuższą ścieżkę rowerową w Europie!
Poznawszy nieocenioną rolę „kopa na rozpęd” w rozwoju i ekspansji zacząłem sam je sobie organizować. Praca w Wargaming stała się dla mnie pierwszej wody wyzwaniem – nigdy nie zajmowałem się gamedevem. Tylko grałem a i to bez jakiegoś wyjątkowego zacięcia. A tu czekało mnie opracowywanie funkcji dla portalu klanowego, a to wymagało doskonałego zrozumienia World of Tanks i specyfiki Wargaming jako takiego. I tak, jak poprzednio, „kop” – tym razem dobrowolny – wyszedł mi na dobre.
Pomimo możliwości zdobywania doświadczenia w zupełnie nowych dla mnie obszarach, w Wargaming zrozumiałem co tak naprawdę oznacza „proces pracy”. Dzięki nowym kolegom zobaczyłem wiele profesji pod zupełnie innym kątem. Zrozumiałem znaczenie odpowiedzialnej, świadomej współpracy.
Zobaczyłem, na przykład, jak może pracować projekt menedżer. Kiedyś menedżer był dla mnie kimś w rodzaju czarnej dziury. Miejsce, do którego wrzucało się skończone zadania, coś jak dokumenty do niszczarki i od razu o nich zapominało. W Wargaming menedżerowi nie jest „wszystko jedno”. Jest zawsze obok i zbawia Cię od całej masy nudnej, administracyjnej pracy. Nie daje Cię „złotych rad”, nie uczy życia, nie wini. I to motywuje.
Skrupulatne testerki nie przepuszczą żadnego szczegółu, zmuszają Cię by doprowadzić dzieło do perfekcji i nie zapomnieć nawet sekundy o użytkowniku dla którego robi się to wszystko. Tak powstaje nawyk profesjonalnej odpowiedzialności, za który człowiek nabiera szacunku do samego siebie.
Życie to ogólnie jest świetna szkoła. Im śmielej idziesz przez życie, im więcej krajów odwiedzasz, im bardziej zróżnicowane jest Twoje życiowe doświadczenie – tym lepsza będzie w niej nauka.
Zmienić pracodawcę można ot tak. Pytanie – czego się szuka, czego się chce i w jakim kierunku zamierza się rosnąć? A chciałbyś, żeby wszystko szło gładko, karmelkowo. W duchu życzysz sobie, by wszyscy się z Tobą zgadzali i nie odmawiali. A to znaczy, że gonisz za ideałem. Prawdopodobieństwo, że go dogonisz jest takie, jak wygrana na loterii. Tylko jeszcze mniejsze. Znacznie mniejsze. Ideałów nie ma, ale można je stworzyć. A do tego trzeba zacząć od zrobienia pierwszego kroku. Czasem dosłownie.
Praca w Wargaming była dla mnie jednym z takich kroków, kolejnym kopem na drodze do mojego sukcesu zawodowego.
Subscribe
Login
0 komentarzy
Newest