W służbie Wujaszka Stalina – sowieckie krążowniki cz. I
Krążowniki pod banderą rosyjskiego Niedźwiedzia, weszły dzisiaj do gry w łatce 0.5.4. Wzystkie są ciekawe, nie brzydkie i sowieckie (tak, wiem, że są i carskie, ale, że służyły później pod banderą proletariatu, przyjmijmy, że sowieckie…).
ogółem dostajemy dziewięć okrętów (jako, że na I tierze jest już krążownik), poczynając od tieru drugiego są to:
– Novik – (poziom II)
– Bogatyr – (Tier III)
– Swietłana – (Tier IV)
– Kirov – (Tier V)
– Buddy – (Tier VI)
– Schors – (Tier VII)
– Chapaev – (Tier VIII)
– Dmitrij Donskoj – (Poziom IX)
– Moskwa – (Poziom X).
Ze dwa tygodnie temu, WG, w swej nieskończonej naiwności dostarczyło nam te jednostki do testów…
Gdy wszedłem wtedy do portu, i popatrzyłem na te wytwory myśli technicznej Nowego Człowieka Radzieckiego, złapałem się za głowę… Toż to większość z nich nawet nie powstała!, No, ale cóż, mruknąłem, w końcu firma od nich, więc czemu się dziwić… Popijając kefirek i lecząc skołataną – po wczorajszym przyjęciu urodzinowym Stuga w tawernie – głowę podreptałem do pierwszego w kolejce Novika. Po rozkołysanym trapie wturlałem sie na pokład, zamglonym wzrokiem rozejrzałem się za załogą i zacząłem inspekcję. Pierwsze kroki skierowałem do stanowisk głównej artylerii. Cóż, po okręcie pamiętającym Rasputina i cara Mikołaja nie można się było spodziewać wodotrysków… Osiem dział kalibru 120 mm rozmieszczonych w pojedynczych stanowiskach osłoniętych maskami pancernymi. Po jednym na dziobie i rufie, oraz po trzy na każdej burcie. Dodatkowo zainstalowano dwa kaemy do obrony przed wrogiem z powietrza… Ok, pomyślałem, czas popływać. Oddaliśmy cumy i zaraz rozpędziłem okręt do maksymalnej prędkości 25 węzłów. Promień skrętu wynosi około 500 metrów, a czas przełożenia steru to 4 sekundy. Nagle w oddali zauważyłem dwa krążowniki wroga. Drugo tierowego Jankesa i Niemiaszka na trzecim tierze. Zbliżyłem się na odległość strzału (10 kiłamietrow… WRÓĆ!, kilometrów) i spoza zakresu widoczności (który wynosi tutaj 9,7 km, a z powietrza 4 km) i otworzyłem ogień. WOW! Ryknąłem głosem straszliwym, ale te działa szyją!!! Pocisk za pociskiem sadowiły się w Niemcu, który zaraz pogrążył się w falach… niestety, zapomniałem, że Rosjanie do budowy kadłuba używali szkła, a nie stali, i po kilku chwilach wymiany ognia z Jankesem zachowałem się jak francuski pływak Bulbul Tonęę i zatonąłem… wdrapałem się na tratwę i dziarsko powiosłowałem do portu, by dokonać zemsty za sterami innej jednostki.
Następnym okrętem, na którym objąłem dowództwo, był trzecio tierowy Bogatyr. Łajba wybudowana w 1902 roku, więc tylko o rok młodszy od poprzednika. Bosman Wania przywitał mnie u szczytu trapu i oddał okręt do przeglądu. Pierwsze w oczy rzuciły mi się dwie dwu działowe wieże z armatami kal. 152 mm, oraz dodatkowe osiem dział tego kalibru, rozmieszczone w sponsonach oraz pod maskami na obu burtach. Łącznie 12 luf najcięższego kalibru, plus dalsze 12 dział kal. 75 mm, rozmieszczonych w pojedynczych stanowiskach na burtach jednostki. Zasięg artylerii głównej wynosi 10,3 km, czyli jak na trzeci tier całkiem nieźle. Wdrapałem się na mostek, rozsiadłem w fotelu i popijając wódeczkę zagryzaną ogórkiem, które podał mi uczynny Wania wydałem rozkaz: Cumy rzuć! Do walki, za Radinu! Okręt ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Szliśmy akurat z pełną prędkością 24 węzłów, mijając wyspę, gdy w odległości strzału, a zarazem na granicy widzialności (10,3 km) marynarz na oku zauważył wrogie jednostki. Zrobiłem zwrot na sterburtę i otworzyłem ogień z głównej artylerii. Okręt rzygnął ogniem i wysyłał pocisk za pociskiem do wrogich jednostek, siejąc zniszczenie i zamęt na ich pokładach. Niestety, nadal materiał, z którego został wykonany, nie zapewniał mu specjalnej osłony… po podpaleniu dwóch jednostek i zatopieniu przez zalanie trzeciej coś łupnęło, a następne co pamiętam, to wyszczerzony Wania wciągający mnie do szalupy i częstujący Stolicznają…
Jak na razie byłem rozczarowany okrętami, na których przyszło mi pływać, lecz Wania, z którym dreptałem pirsem do trzeciego okrętu, dał mi stójkę w bok. Oczom moim ukazała sie Swietłana. Wybudowana w 1928 roku, jako lekki i szybki dzięki turbinom parowym krążownik miała bardzo wdzięczne linie. Ścięty lekko dziób, ładne linie nadbudówek i piętnaście nowoczesnych dział kalibru 130 mm ze świetną trajektorią balistyczna i zasięgiem 10,2 km, co pozwalało prowadzić ogień spoza kręgu widoczności, wynoszącego 9,9 km. Dodatkowo, okręt został wyposażony w cztery trzy rurowe wyrzutnie torped kal. 450 mm i zasięgu 5 kilometrów. Wania poszedł pogonić smoluchów w maszynowni, a ja zająłem się nawigacją. Okręt płyną sobie wesolutko na 3/4 mocy, gdy obserwator zauważył przeciwnika. Przestawiłem telegraf maszynowy na „całą naprzód” i Swietłana rozpędziła się do maksymalnych 29 węzłów. Działa plunęły ogniem i… i nic, wróg mnie obramował, a ja byłem jeszcze poza zasięgiem. Zaryzykowałem i poszedłem zakosami na wrogi krążownik, cały czas plując ogniem z wszystkich „widzących” wroga dział. Niestety, pomimo, że działa zadawały dużo uszkodzeń na sekundę, to słaby pancerz dał o sobie znać. Chyba nie polubię tej linii – mruknąłem pod nosem, robiąc równocześnie zwrot by wystrzelić torpedy. Sześć rybek opuściło rury i zaczęło krótką podróż do burty przeciwnika, niestety w tym samym momencie sam wyłapałem trzy torpedy w burtę i okręt odmówił dalszej współpracy… Od tego czasu nie lubię kobiet o imieniu Swietłana… bo to zły okręt był…
Zły i przemoczony, po kolejnej przymusowej kąpieli wpadłem do portu i wparowałem do doku w którym stał wybudowany w 1938 roku, pierwszy, stricte radziecki krążownik. Okręt Projektu 26 Kirow. Tragicznie opancerzony, lecz za to wyposażony w 9 dział kal. 180 mm rozmieszczonych w trzech wieżach (dwie w superpozycji na dziobie i jedna na rufie) o zasięgu 14,8 km, oraz 6 dział kal. 100mm. Dodatkowo dwie potrójne wyrzutnie torped kal. 533 mm o powalającym zasięgu 4 kilometrów… Bez entuzjazmu umościłem się na mostku i wydałem Wani (za zasługi dla Rewolucji awansowanemu do stopnia oficerskiego) rozkaz wyprowadzenia okrętu z portu. Ruszyliśmy z pełną prędkością 35,5 węzła na spotkanie wroga. Długo nie musieliśmy go szukać. Wykryły nas samoloty z wrogich lotniskowców. Wykonałem zwrot w kierunku rzuconych torped, a moja artyleria pelot otworzyła ogień do powietrznego wroga. Zajazgotało cztery kaemy kal. 12,7 mm oraz dwanaście dział (6 x 100 mm i 6 x 45 mm) skutecznie odganiając krążące sępy. Po chwili wpadłem na dwa krążowniki wroga w asyście niszczyciela. Cóż, bitwa skończyła się tak samo szybko jak się zaczęła. Zdołałem za pomocą dział zatopić niemieckiego Konigsberga, gdy pociski z New Yorka który pokazał się zza wyspy i torpedy z Farraguta zakończyły ten nierówny bój… Jak ja nienawidzę tych sowieckich, pływających kup złomu! – ryknąłem… Już wolę męczyć się na jankeskich destroyerach niskich tierów, bełkotałem… Wania podał mi butelczynę bimbru upędzonego w kubryku załogi i pocieszająco mruknął, może następne będą lepsze?…
Koniec części pierwszej.
Wybaczcie, że nie ma innych screenów, ale podczas testów zakręciliśmy się i musiałem teraz się męczyć 😉
/Lex
Mój drogi, zwróć większą uwagę na interpunkcję:) Uważaj również na powtórzenia spójników w jednym zdaniu złożonym. Pozdrawiam;D