Twardy jak Gaskończyk.
1942 rok, Morze Śródziemne. 250 mil na południowy wschód od Marsylii.
Poniedziałek 0715.
Okręty szły w luźnej formacji z prędkością 25 węzłów, żeby nie zarżnąć turbin. Flagowym okrętem był HMS Nelson. Nasz Gascogne szedł ostatni w szyku torowym złożonym z czterech pancerników. Po ubu burtach szły w odległości trzech – czterech mil krążowniki, a przed zespołem ciężkich okrętów przeczesywały wodę sonarami cztery niszczyciele. Zespół był silny, ale tylko taki mógł poradzić sobie z czekającym go zadaniem.
Rozejrzałem się po przestronnym pomoście bojowym. Widząc załogę prze rutynowych czynnościach odetchnąłem. Otrząsnęli się już po upadku Francji i późniejszym uprowadzeniu okrętu sprzed nosa Szkopów i Makaroniarzy. Niestety, wielu naszych rodaków kolaborowało z najeźdźcą, ale nie moja załoga. Tych ponad tysiąc sześciuset chłopaków chciało zabijać Niemców i wyrwać Republikę z rąk Adolfa i zdrajców. Nasz okręt był nowoczesną jednostką, czwartą i ostatnią z serii, której przewodził Richelieu. Dumą napawało mnie nasze uzbrojenie, które musiało budzić we wrogu respekt. Osiem dział kalibru 380 milimetrów o zasięgu skutecznym 24,8 kilometra zostało rozmieszczone w dwóch potężnie opancerzonych wieżach, po jednej na dziobie i rufie. Ich salwy, oddawane co trzydzieści sekund uzupełniało dziewięć (3x3_ dział kalibru 152 milimetry i szesnaście (8×2) 100 milimetrowych. Przeciwko takiej potędze ognia i stali nikt nie stanął, nie robiąc przy tym „w zbroję”…
Równie potężne było uzbrojenie przeciw samolotom. 9×2 25 mm, 16×2 37 mm i wspomniane wcześniej „setki” i „stopięćdziesiątkidwójki”. Każdy makaroniarski pilot widząc taka zaporę ogniową, z automatu robił półbeczkę i zwiewał do domu, gubiąc po drodze pizze, spagetti i spodnie… No dobra, przesadziłem. Spodni nie gubili, był za ciężkie od dodatkowej zawartości… Wesołe chłopaki tłustego Hermana, spod znaku swastyki i czarnych krzyży byli odważniejsi. Dzięki temu szybciej ginęli za swojego Fuhrera. Nam to pasowało.
– Radio do dowódcy!
Spojrzałem na głośnik i uniosłem zaciekawiony brew. Chwyciłem słuchawkę – mów radio,
– Wiadomość szyfrowana do rąk własnych!
– Już idę…
Pokręciłem zdziwiony głowa i poszedłem do oddalonej o kilkanaście metrów centrali naszych łącznościowców.
– Panie kapitanie, wiadomość od dowódcy zespołu. Zaszyfrowana.
– To odszyfruj – popatrzyłem na niego jak na głupka
– Już odszyfrowałem, Podwójny kod, „Błękitny”.
Zrobiłem wielkie oczy, wziąłem arkusz z zapisanym, wstępnie odkodowanym radiogramem i poszedłem do swojej kajuty. Otworzyłem sejf wbudowany w gródź, wyjąłem książkę kodów, odszukałem odpowiedni prefiks i zacząłem odkodowywać treść wiadomości. Po zakończeniu tej czynności z niedowierzaniem patrzyłem na odkodowaną treść.
„Do dow. Gascogne kmdr. Jean’a Favier’a od dow. zesp. uderzeniowego 2 vadm. John’a Brown’a HMS Nelson.
Duże siły wroga wykryte 70 mil na północ od pozycji zespołu. Idziemy z prędkością maksymalną 32 węzły na przechwycenie. Cel główny – wyeliminować główne siły przeciwnika. o godzinie 0800 zmiana szyku pancerników na czołowy. Gascogne zajmie miejsce na prawej flance szyku. Po ujrzeniu wroga ogień otwierać wg uznania.
Powodzenia i pomyślnych łowów.
Brown.”
Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem na pomost bojowy. Była za dziesięć ósma.
– Uwaga! O ósmej zero zero zmiana szyku! Nawigator, to nowy kurs – podałem mu wytyczne – Wreszcie zapolujemy na Hunów!
Na pomoście rozległy się okrzyki radości i dzikie klątwy pod adresem okupanta, który swoją obecnością zatruwał atmosfere w Republice.
– Spokojnie, panowie – wyszczerzyłem zęby – przygotować okręt do boju.
Poniedziałek 1020.
– Radar do dowódcy! dużo odbić w namiarze prosto przed dziobem! odległość 25 kilometrów!
podnieśliśmy do oczu lornetki. Tym razem radar nie zawiódł. Wprost przed smukłym dziobem naszego Gaskończyka pojawiły się potężne sylwety wrogich okrętów. Równocześnie Nelson przesłał wiadomość – „pancerniki rozwinąć szyk i otworzyć ogień, niszczyciele i krążowniki na przód, działać wedle uznania, zachować łączność!”
Z potężnej wieży dalocelownika, współpracującego z radarem popłynęły dane do centrali artyleryjskiej, w której potężny, elektro – mechaniczny mózg porównał prędkości naszą i celu, odległości, wagę ładunków, a wypracowane koordynaty przekazał do wież które zaczęły obracać się w kierunku wroga. Równocześnie okręt zrobił lekki zwrot, ustawiając się pod kątem, by umożliwić ostrzał wieży B, umieszczonej na pokładzie rufowym. Z odległości 20 kilometrów otworzyła ogień wieża A, wysyłając w kierunku wrogiego pancernika, którego rozpoznaliśmy jako Gneisenau, cztery blisko tonowe pociski, które go obramowały. Dziesięć sekund później zagrzmiały kolejne cztery działa z rufowej wieży które rąbnęły w nadbudowy na śródokręciu przeciwnika wzniecając pożary i niszcząc jego stanowiska artylerii średniego kalibru.
– Centrala artyleryjska! Tu dowódca. W celu. Ogień ciąłgły!
W trzydziestosekundowych odstępach, okręt zaczął drżeć od wystrzałów potężnych dział, a pociski (na zmianę, burzące i przeciwpancerne), zaczęły demolować wrogą jednostkę, zabijając załogę, wzniecając pożary i przebijając pancerz. Również przeciwnik nie pozostawał nam dłużny. Po paru chwilach wokół naszego okrętu pojawiły się zabarwione kordytem z eksplodujących pocisków, wielkie gejzery wody.
– Uwaga na sterze, uwaga na centrali! rozpocząć zygzakowanie!
Okręt zaczął robić zwroty w nieregularnych odstępach czasu. Równocześnie musieliśmy uważać, by rufowa wieża miała cały czas wroga w polu widzenia. Nagle potężna eksplozja rozświetliła niebo. Niemiecki pancernik eksplodował i błyskawicznie położył się na burcie, szybko tonąc. W tym samym momencie dwa pociski uderzyły w nasze śródokręcie roznosząc na strzępy katapultę i hangar z samolotami, oraz wzniecając potężny pożar.
– Grupy awaryjne! Pożar na śródokręciu!
Marynarze z grup remontowych i strażackich rzuciły się do pracy. na szczęście pobliskie eksplozje przydusiły ogień gejzerami wody, więc strażacy szybko uporali się z ogniem, a remontowcy i ratownicy zajęli się rannymi i uszkodzeniami. Z dymu wyłonił się potężny niemiecki krążownik klasy Hipper i zaczął nas zasypywać deszczem ognia i stali. Kolejne pożary zaczęły trawić nadbudówki naszego okrętu.
– Zwrot w lewo! Artyleria, cel Hipper, na lewej burcie! Odległość dziesięć kilometrów. OGNIA!!!
Działa plunęły ogniem i za pierwszym razem rozbiły przeciwnikowi rufowe wieże głównego kalibru. W tym czasie przeciwnik zbliżył się do nas na odległość niespełna sześciu kilometrów i zrobił zwrot wystawiając całą burtę. To był jego błąd. Osiem trzystaosiemdziesiątek wwierciło się w jego burtę masakrując załogę, rozbijając mechanizmy i powodując wybuchy amunicji. Kolejny Hun spoczął na dnie morza. Nagle naszym okrętem wstrząsnęły dwie eksplozje, rzucając ludźmi o grodzie, jak szmacianymi lalkami. Okazało się, że Niemiec robiąc zwrot zdążył wystrzelić na maksymalnym zasięgu cztery torpedy, z których dwie nas trafiły. Jedna niegroźnie, blisko dziobu, powodując niegroźne zalania, z którymi radziły sobie pompy i grodzie wodoszczelne. Druga niestety rąbnęła w maszynownię nr 2, powodując uszkodzenia przewodów pary i zmniejszając naszą prędkość. Na nasze szczęście bitwa już się kończyła, ostatni ocalały niemiecki pancernik z mocno postrzelanymi trzema krążownikami, umykały na pełnej prędkości w kierunku Włoch. Nasza grupa również poniosła straty. straciliśmy jeden pancernik, pozostałe były mocno postrzelane, jeden z niszczycieli ledwo utrzymywał się na powierzchni i nie mogliśmy się doliczyć dwóch lekkich krążowników. Nie mniej, operacja zakończyła się sukcesem. Sformowaliśmy szyk i odeszliśmy w kierunku La Valetty na Malcie…
Oczywiście, te wydarzenia NIGDY nie miały miejsca. Opisywany pancernik nigdy nie został wybudowany, po prostu, po zajęciu Francji przez III Rzeszę, kolaborujący z Niemcami rząd w Vichy nie podjął budowy ostatniego z serii pancernika. Nie mniej tak mogło by wyglądać zwarcie tych pancernych kolosów na ciepłych wodach Morza Śródziemnego.
Co do samego okrętu mam mieszane uczucia. Z jednej strony miałem bitwy podobne do tej z opowiadania, ale też zdarzały się takie, że okręt zmieniał się w podwodniaka w pięć minut. Po prostu, gdy będącego na VIII tierze Gaskończyka rzuciło na „dychy”, to żegnaj ciociu… Nie mniej działa – jak dla mnie – ma bardzo celne i ich zasięg sprawia, że można ostro namieszać. Trochę kuleje ich rozmieszczenie (po jednej na dziobie i rufie), przez co trzeba powachlować sterem, by w pełni wykorzystać potencjał bojowy jednostki. Ma to też jeszcze jeden mankament. W razie zniszczenia jednej z wież, tracimy cztery lufy, czyli połowę siły ognia. Prędkość i zwrotność również jest niezła, a wykrywalność na poziomie 16,2 kilometra (bez modyfikatorów), jest również niezła.
Czy go kupić? Szczerze? Trudno mi doradzić. Ja pewnie go kupię, gdyż nawet miło mi się nim grało, ale sami musicie rozważyć za i przeciw.
Dzięki za przeczytanie moich kolejnych „wypocin” i jak zawsze proszę o Wasze opinie w komentarzach!
Powodzenia, Dowódcy!
Paweł Lex Lemański
Masz pan talent pisarski,gratuluje i czekam na więcej.
Dzięki serdeczne 🙂