Francuski Orzeł.
Czerwiec 1941 rok, 60 mil na wschód od Gibraltaru.
Grupa bojowa komandora Jonesa, czy jak nazwał nas dowódca dywizjonu niszczycieli, kmdr Kryszewski, „Diabły Jonesa”, szła ze stałą prędkością 25 węzłów. Cztery wielkie pancerniki szły w szyku torowym, osłaniane przez grupę krążowników. Ich działa przeciwlotnicze obracały się za każdym razem, gdy któryś z radarów wykrył podejrzane echo. Nasz niszczyciel szedł na prawym skrzydle zespołu prowadząc w pół dywizjonie, w szyku „schodów”, HMS „Noble”. Flagowy okręt dywizjonu, ORP „Błyskawica”, prowadził w podobnym szyku HMS „Gallant”. Naszym zadaniem było pilnowanie grupy przed U-Bootami i przeczesywanie radarami przestrzeni przed konwojem. Nasz „Aigle”, wybudowany w 1931 roku niszczyciel typu „2400 tonowego”, był najstarszym okrętem w dywizjonie. Charakteryzował się zgrabną sylwetką, z wysmukłą rufą i czterema wąskimi kominami. Miał, jak na niszczyciel, potężne uzbrojenie artyleryjskie. Pięć pojedynczych stanowisk z działami kalibru 139 milimetrów mogły razić cele na dystansie 12,8 kilometra. Dodatkowo dwie potrójne wyrzutnie torped kalibru 550 milimetrów, o zasięgu siedmiu kilometrów. Obronę przeciwlotniczą stanowiło dziesięć WKM-ów kal. 13,2 mm i cztery działka kalibru 37 milimetrów. Dziesięcioletni okręt mógł rozwinąć 36 węzłów, a po przeciążeniu maszynowni nawet 39 węzłów. Od zdrady rządu w Vichy, przeszliśmy do Gibraltaru i weszliśmy w skład marynarki Wolnych Francuzów.
– „Błyskawica” do „Aigle”! Duża ilość celów w namiarze 30 stopni od kursu! – Krzyknął sygnalista stojący przy lewo burtowym aldisie – Mamy ruszać za nimi!
– Potwierdź odbiór – odpowiedziałem, a gdy marynarz zaczął z szybkością karabinu maszynowego wystukiwać żaluzjami reflektora odpowiedź, rzuciłem do sternika – Ster lewo, dołączamy do prowadzącego, sygnalista, przekaż na „Noble”: za nami w torowym, alarm bojowy!
Okręty z gracją zrobiły zwrot i zwiększając prędkość dołączyły do prowadzącego, polskiego niszczyciela stopniowo zwiększając prędkość do 35 węzłów.
– Kolejna wiadomość od „Błyskawicy”!: Rozwinąć szyk czołowy, cel niszczyciele!
Wydałem rozkazy i nasze okręty runęły do ataku. Przed sobą zobaczyliśmy manewrujące jednostki. Zwinne niemieckie destroyery zygzakowały na dużej prędkości, zaś wolniejsze krążowniki i pancerniki obracały się, pokazując nam burty. Za daleko na strzał torpedą. W tym momencie aż się pochyliłem, gdy z odgłosem pędzącego pospiesznego pociągu przeleciały nad naszymi głowami potężne pociski pancerników. Równocześnie krążowniki ruszyły do boju, kładąc gęsty ogień w stronę wroga. Posłuszni rozkazom dowódcy dywizjonu, zrobiliśmy zwrot i cztery niszczyciele wyrzuciły torpedy, a następnie rzuciliśmy się na wroga. Nasz „Aigle” zrównał się z wrogim niszczycielem „Leberecht Maas” na dystansie 4 kilometrów. Od razu, bez zbędnych wstępów, nasi artylerzyści z dziobowych stanowisk, wysłali pozdrowienia kalibru 139 milimetrów w burtę wroga, który usiłował rzucić torpedy. Pociski odłamkowo burzące wywołały pożary na jego śródokręciu. Równocześnie wrogie piguły wyrżnęły tuż przy burtach mojego okrętu, obramowując go.
– Torpedyyyy!!! – wrzasnął obserwator ze skrzydła pomostu!
– Ster cała w prawo! Ponad cała na przód! – ryknąłem. Okręt zwinnie ustawił się w lukę pomiędzy dwoma wrażymi „węgorzami”, a następnie, nadal w cyrkulacji, wsadziliśmy całą salwę burtową w bok przeciwnika…
Kiedy pozbierałem się z pokładu, na który rzuciła mnie potężna eksplozja, z niedowierzaniem popatrzyłem w miejsce, gdzie przed chwilą płynął „Maas”. Zobaczyłem tylko morze i niewielkie szczątki unoszące się na powierzchni, a także powiększającą się, tłustą plamę ropy.
– Merde – zakląłem – co to do cholery było??!!
– Chyba nasi chłopcy trafili w magazyn amunicji, albo w uzbrojone głowice torped – odpowiedział mi równie wstrząśnięty oficer wachtowy, jak ja gapiący się na coraz większą plamę ropy.
W tym momencie okręt zadrżał. Ohydny, tłusty, czarny dym owiał nam twarze. Wybiegliśmy na skrzydło mostka i spojrzeliśmy w dół. Tuż pod naszymi nogami, na styku nadbudówki i pokładu widniała wielka dziura, w którą spokojnie wjechał bym swoją Renówką – Nie wybuchło – jęknąłem – to wredne cholerstwo nie wybuchło…
Zacząłem się trząść.
– Wyszło po drugiej stronie nad linią wody! = krzykną sygnalista. Mieliśmy szczęście. Pancernik przypalantował nam pociskiem przeciwpancernym, który nie napotkawszy potężnych płyt pancernych po prostu przemeldował się przez całą szerokość kadłuba i demolując wesolutko pomieszczenia i zrywając instalacje wybił dziurę po drugiej stronie i udał się zażyć kąpieli w morzu…
– Zwrot!! – krzyknąłem – odchodzimy!
– Mamy uszkodzony napęd, wyciągamy ledwo 20 węzłów – odparł wachtowy.
Nagle, nie dalej niż 4 kilometry od nas, z dymu wyłonił się potężny pancernik.
– „Bayern” z prawej burty!
– Torpedy, namiar i pal!
Szzzzuuuussssss, sześć cygar, które w trakcie walki, pod ogniem nieprzyjaciela przeładowali marynarze uderzyło w wodę i rozpoczęło swój śmiercionośny bieg w kierunku bezbronnej burty niemieckiego kolosa. Wróg również zaskoczony naszym widokiem nie zdążył zareagować, gdy cztery nasze rybki wbiły się w jego kadłub, zabijając ludzi, niszcząc wyposażenie i powodując potężne zalania, z którymi nie miały szans poradzić sobie grupy naprawcze. Niemiaszek zaczął coraz głębiej osiadać w wodzie, a jego załoga rzuciła się do szalup.
W tym czasie, nasi motorzyści dokonali szybkich napraw i przywrócili nam pełna szybkość. Skorzystałem z tego, wycofując się po francusku z placu boju…
To króciutkie opowiadanko za dużo Wam nie powie o tej jednostce, ale w sumie nie ma co o niej więcej pisać. Niszczyciel jak niszczyciel. Ma w sumie wspaniałą artylerie i nawet trafiając na dwa tiery wyższy niszczyciel, może z nim walczyć jak równy z równym, to jednak torpedy zostawiają trochę do życzenia… Grało mi się różnie. Jak trafiałem na tiery VI (czyli równorzędne), lub VII, było znośnie, jak byłem na topce przeciw IV i V – było super, niestety, trafienie na krążownik VIII poziomu, na ogół kończyło się szybkim zanurzeniem, no chyba, że zdążyłem, pod osłoną dymu uciec (jak na Żabojada przystało 😉 Wykrywalność w dymie, po wystrzale to 3,1 kilometra, a standardowa, bez dodatków to 7,5 kilometra, a więc przyzwoicie. Reasumując, ja osobiście, chociaż uwielbiam grę niszczycielami, na pewno go nie kupię, ale, jeżeli pojawi się jako nagroda w evencie, to jak najbardziej, będę się starał go zdobyć.
Opowiadanie, to oczywiście tylko i wyłącznie wyobraźnia autora 😉.
Napiszcie w komentarzach, co o tym myślicie
Paweł Lex Lemański