Feel I’m goin’ back to Massachusetts.
Podobno każdy okręt ma duszę. Dotąd w to wierzyłem, przez lata służyłem na niszczycielach, aż wreszcie dorobiłem sie stanowiska dowódcy dywizjonu tych groźnych jednostek. Lecz dowództwo, w swej niezmierzonej mądrości, postanowiło dać mi dowództwo innego okrętu. Rozejrzałem sie po przestronnym mostku, wstałem z fotela i wyszedłem na prawe skrzydło mostka. Oparłem sie w zadumie o pancerny reling i spojrzałem na morze, gdzie w równych odstępach szły inne okręty Grupy. Na trawersie prawej burty, w szyku czołowym, oddalony o jakieś dwie mile szedł USS Missouri, dalej szły smukłe krążowniki, a dookoła grupy wielkich okrętów uwijały sie zwinne niszczyciele, które jak owczarki strzegły nas przed okrętami podwodnymi i samolotami wroga. USS Massachusetts. W miarę nowy pancernik klasy South Dakota, zwodowany w 1941 roku, potężnie opancerzony i uzbrojony w dziewięć dział 406 milimetrów umieszczonych w trzech wieżach – dwóch w superpozycji na dziobie i jednej na pokładzie rufowym o donośności 23,5 kilometra. Na bliższych dystansach wspierała je artyleria średnia, składajaca się z dwudziestu dział 127 milimetrów umieszczonych w dziesięciu dwudziałowych wieżach po obu stronach głównej nadbudowy. Uzbrojenie uzupełniało 35 działek 20 milimetrów i sześćdziesiąt 40-sto milimetrowych.
Wielki okręt, kilkukrotnie większy od tych, którymi dowodziłem. I nie czułem jego duszy, jak by był martwy. A przecież ta góra stali była żywym organizmem. Kilometry kabli elektrycznych i komunikacyjnych, łączące wszystkie sekcje okrętu przypominały system nerwowy, przewody paliwowe i ciśnieniowe, kotły, turbiny, to był system krwionośny. Potężne dalocelowniki, systemy radarowe i sonar, były oczami i uszami pancernika, a mimo wszystko nie potrafiłem go wyczuć. Dziwne, pierwszy raz mi się to zdarzyło. Wyczułem za sobą ruch, a po chwili obok mnie pojawiły się dwie ogromne, przypominające bochny chleba dłonie trzymające parujące kubki.
– Trzymaj Jim, herbata z cytryną, dziwnie zasępiony jesteś, stalo się coś?
– Dzięki Bob, po prostu zastanawiam sie, czy Sekretarz Marynarki nie pomylił się dając mi ten przydział. Znasz ten okręt dużo lepiej, byłeś na nim pierwszym, kiedy ja uganiałem się z moim dywizjonem destroyerów po Atlantyku…
– Komandorze, znamy sie jeszcze z Annapolis, proponowali mi tą posadę, ale odmówiłem, ty jesteś tu potrzebny, masz dobre podejście do ludzi, a oni potrzebują dowódcy, który ich rozumie i czuje okręt.
– I tu mamy problem, przyjacielu, ja go nie czuję, jest za duży, nie wiem czy dam radę…
– Nawet nie mów tak przy załodze, wierzą w ciebie, ja zresztą też…
Spojrzałem na Boba Starra z wdzięcznością. Poznaliśmy się jeszcze w Akademii Marynarki Wojennej i od tamtego czasu zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że on był chrzestnym mojego najstarszego, a ja jego najstarszej, co lepsze, dzieciaki miały już po 19 lat i miały się ku sobie. Wszystko wskazywało, że niedługo, definitywnie połączą obie nasze rodziny.
– Ok, Bob, idę do kajuty, jak by co daj znać.
Dwie doby później.
Okręt szedł z prędkością 20 węzłów, Usadowiłem się na prawym noku mostka w wygodnym fotelu dowódcy i zacząłem przeglądać raporty z nocnej wachty. Nad nami przeleciał z rykiem silników dywizjon Hellcatów z Enterprice i poszedł prosto na północ.
– Radar do mostka!
– Mów radar.
– Namiar, zielone 20! Duże jednostki, 30 kilometrów!
– Tu kapitan , radar, śledź namiar, przekazać aldisem na pozostałe okręty, niech lotniskowiec poderwie samoloty.
Podszedłem do stołu nakresowego, gdzie pierwszy nanosił pozycje przeciwnika i naszą.
– Co robimy, kapitanie?
– Niszczyciele naprzód, krążowniki osłaniają grubasy, samoloty niech wykonają rozpoznanie walką. Zespół zwrot 20 stopni w prawo, cała naprzód!
Okręty położyły się w zwrocie, a woda za ich rufami spieniła się od coraz szybszych obrotów śrub. Z obu burt minęły nas niszczyciele, które rozwijając około 40 węzłów aż przysiadły na rufach. Na okrętach rozbrzmiały syreny i dzwonki alarmowe, a obsługi zajęły swoje stanowiska. Wszedłem na pomost bojowy zapinając po drodze hełm.
– Wróg na wprost, dystans 20 kilometrów!
Niszczyciele już zaczęły swój śmiertelny taniec, manewrując kursami i szybkością, oraz rzucając torpedy. Nasz okręt, wraz z pozostałymi pancernikami wykonał zwrot przez lewą burtę, a potężne, warżce 2000 ton wieże działowe obróciły się w kierunku celu, posłuszne sygnałom płynącym z centrali artyleryjskiej. Ryknęły głośniki: Klar na pokładzie, ostrzał z artylerii głównej!. Okręt zadrżał od stępki po topy masztów, gdy dziewięć dział kalibru 406 milimetrów odpaliło sekwencyjnie, posyłając ważące tone pociski w kierunku majaczącego w odległości 18 kilometrów wrogiego pancernika. Potężne gejzery po pewnym czasie wyrosły koło jego burty. Salwa była za krótka. W centrali wprowadzono poprawki i po chwili wypracowane dane przesłano do wież. działa ryknęły ponownie, podniosłem do oczu, potężna, doskonale wyważona lornetę morską z zeissowską optyką i odliczając pod nosem sekundy skierowałem ją w kierunku celu. Po chwili nasze pociski uderzyły w pokłady i nadbudowy japońskiego pancernika, zamieniając je w płonące gruzowisko. inne okręty również otworzyły ogień. Przeciwnik również nie próżnował, nagle jeden z naszych krążowników zniknął w kuli ognia, a jego fragmenty spadły na przepływający obok niszczyciel. Nagle, z lewej burty zobaczyliśmy eskadrę samolotów torpedowych, które zrzuciły do wody swoje śmiercionośne pociski. Stanowiska naszych działek przeciwlotniczych zasypały wroga gradem pocisków, strącając prawie całą eskadrę. Okręt już wykonywał ostrą cyrkulację w kierunku torped, by ustawić się do nich dziobem. Równocześnie, nasi sygnaliści, jak oszaleli błyskali aldisami do sąsiednich jednostek, przekazując ostrzeżenie o ataku. Prawie nam się udało, niestety, jedna z torped rąbnęła nas blisko dziobu, na wysokości wieży działowej A. Grupy awaryjne ruszyły do akcji, by opanować zalania i pożary, zagrażające magazynowi amunicyjnemu. W miedzy czasie zbliżyliśmy się z wrogimi okrętami na około 5 – 7 kilometrów i do akcji włączyła się średnia artyleria. Okręty drżały od wystrzałów własnych dział i od trafień wrażych pocisków. Tylna wieża została wyłączona z akcji, a połowa obsady wybita, straciliśmy większość działek przeciwlotniczych na prawej burcie. Rufowy dalocelownik zniknął, trafiony bezpośrednio pociskiem wrogiego pancernika.
Jednak odnosiliśmy zwycięstwo, Nasze działa zatopiły dwa krążowniki i poważnie uszkodziły pancernik, który dobiły torpedami niszczyciele. po czterech godzinach walki, prawie w zwarciu, obie nasze grupy schowały się za zasłonami dymnymi i odeszły od wroga. Straty były poważne. Rozbita wieża Y, zniszczona obrona przeciwlotnicza, uszkodzenia poniżej linii wodnej, na szczęście mocna struktura kadłuba, utrzymała nas w jednym kawałku i pozwoliła wrócić do bazy. A jednak ten okręt miał duszę, duszę wojownika…
Cóż, rozegrałem tym pancernikiem, umieszczonym na VIII tierze kilkadziesiąt bitew i nie zapałałem do niego takim uczuciem jak jego kapitan. Pierwsza rzecz, która doprowadzała mnie do szewskiej pasji, to koszmarnie długi czas lotu pocisków. Po wystrzeleniu z dział 406 milimetrów, mamy czas pójść po piwo, do lodówki na stacji benzynowej, w sąsiednim województwie… Dodatkowo, żeby w miarę długo przeżyć, trzeba ustawiać się dziobem do przeciwnika, gdyż inaczej, burty wyłapują wszystko co w nie leci. W takiej sytuacji, rufowa wieża jest bezużyteczna… Artyleria pomocnicza strzela, ale niezbyt celnie… Okręt po wystrzale świeci się jak psu… nos, na całą mapę. Ogólnie, gdyby chociaż poprawiono (skrócono) czas lotu pocisków, to okrętowi można by wybaczyć pozostałe mankamenty. Na dzień dzisiejszy okręt dostaje ode mnie mocne 6+/10.
Opowiadanie to tylko wytwór wyobraźni autora, osadzone luźno w realiach II Wojny Światowej, oraz elementy jednej z bitew rozegranych w grze.
Paweł Lex Lemański
Ciekawe. Alabama tak nie łapie od boku. Czyżby Massachusetts miało jednak podniesioną cytadelę tak jak pierwotnie Alabama?
tak by wygądało…
A masz możliwość sprawdzić w podglądzie pancerza?
niestety, już oddaliśmy jednostki 🙁