Na pokładzie Grafa Spee.
Grudniowego poranka 1941 roku stawiłem się w Oberkommando der Marine (*) w stolicy Rzeszy, Berlinie.
– Kapitän zur See (**) Johan Lehman! Mam zameldować się u grossadmirala Raedera.
Siedzący ze znudzoną miną za biurkiem młody Leutnant zur See (***) spojrzał na mnie ze znudzoną miną.
– Papieren! Wyciągnął rękę po podaną teczkę i zaczął ją przeglądać. – Te dokumenty są tajne! – warknąłem – na pewno nie do wglądu dla młodszych oficerów! Zerkną na mnie spod oka, wyraźnie wściekły, wziął teczkę i wszedł przez podwójne drzwi do gabinetu głównodowodzącego marynarką Rzeszy. Po krótkiej chwili podporucznik wyszedł z gabinetu – Admirał oczekuje pana.
Wszedłem do przestronnego gabinetu, w którym królowało ogromne biurko i potężna kasa pancerna. Zza biurka wstał postawny, przystojny mężczyzna i wyciągnął rękę na powitanie. Byłem lekko zaskoczony tą poufałością, ale uścisnąłem jego dłoń i zająłem wskazane przez niego krzesło. Na mundurze nie miał żadnych odznaczeń, jedynie pod szyją wisiał Krzyż Rycerski.
– Komandorze – zaczął – słyszałem, że jest pan świetnym, lubianym przez marynarzy dowódcą… Przerwał i przyglądał się mi z uwagą. Zachowałem twarz pokerzysty, patrząc z uwagą na przełożonego. Admirał uśmiechnął się delikatnie i kontynuował. – Słyszał pan o naszych pancernikach kieszonkowych? Zrobiłem zdumioną minę. – Chodzi panu admirałowi o te przerośnięte krążowniki? Reader wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Cieszę się pana entuzjazmem – zarechotał – Właśnie objął pan dowództwo na jednym z nich. Admiral Graf Spee. Czeka na pana w Gotenhafen (****).
Spojrzałem na admirała. – A co z załogą? – Czekają na pana na miejscu. Rozkazy otrzyma pan na miejscu. Wstałem i wziąłem od admirała plik rozkazów, zasalutowałem, wykonałem w tył zwrot i wyszedłem z gabinetu.
– Poruczniku, gdzie tu jest kantyna? – zapytałem ordynansa admirała – Muszę się napić…
Tydzień później stałem na nabrzeżu i zadzierałem głowę patrząc na okręt. Był dużo większy niż się spodziewałem. Długi na 186 metrów pancernik górował nad innymi jednostkami w porcie. Wolnym krokiem podszedłem do trapu i wszedłem na pokład. Na końcu schodni, przy relingu czekał na mnie młody oficer w stopniu Korvettenkapitana (*****). Widząc mnie wyrzucił rękę w nazistowskim pozdrowieniu. – Hail Hitler! – szczeknął. Odsalutowałem tradycyjnie, do czapki. – Spocznij! Jestem nowym dowódcą, komandor Lehman, z kim mam przyjemność? – Komandor podporucznik Jurgen von Graffen, drugi oficer. Pierwszy czeka na pana komandora w centrali bojowej na mostku. – Niech pan prowadzi, Jurgen.
Kiedy weszliśmy na mostek od razu zauważyłem dwóch ludzi, na których widok wyszczerzyłem się od ucha do ucha. – Kurt, Hans! Co wy tu robicie?! Wysoki, szczupły Fregattenkapitan (******) Kurt Sheider i krępy, zwalisty Stabsoberbootsmann (*******) Hans Borsig, przez znajomych nazywany „Malutkim” byli moimi starymi, dobrymi kumplami, z którymi służyłem na kilku poprzednich przydziałach. Kurt oparty o stół nawigacyjny palił papierosa i popijał coś z kubka, a Hans siedział na konsoli przeliczników i machał nogami. – Zaproponowali mi ten przydział, a kiedy dowiedziałem się, że masz być dowódcą, to wziąłem Hansa pod pachę i zaraz się zgłosiliśmy. Jestem twoim pierwszym, a on objął stanowisko bosmana pokładowego. Będzie jak za starych czasów. Podał mi kubek. – Napij się, bo jak zobaczysz rozkazy, to szlag cie trafi…
– Dobra, powiedzcie mi, co ta łajba sobą reprezentuje, bo szczerze mówiąc, za wiele nie wiem o tej klasie…
– Okręt wybudowano w 1936 roku, ma 186 metrów długości i 16200 ton wyporności bojowej. Uzbrojenie też jest imponujące jak na tą klasę:
– 6 dział 280 mm w 2 wieżach artyleryjskich – 8 dział 150 mm – 6 dział przeciwlotniczych 105 mm – 8 dział przeciwlotniczych 37 mm – 10 dział przeciwlotniczych 20 mm |
|
Dodatkowo na rufie mamy dwie poczwórne wyrzutnie torped kal. 533 mm i dwa wodnosamoloty myśliwskie, wyrzucane z katapulty.
Łyknąłem sznapsa z metalowego kubka i spojrzałem na zastępcę – Wiesz coś o misji? – zapytałem. – Mamy wyjść samotnie w morze. Przejdziemy do bazy w Norwegii, a tam po uzupełnieniu paliwa i zapasów wyjdziemy na trasy konwojów wroga. Tutaj masz rozkazy. – Podał mi teczkę z papierami, mapami i książką szyfrów. – W porządku, przygotować okręt do wyjścia w morze, ruszamy o pierwszej w nocy. Do roboty, panowie!
Od trzech tygodni byliśmy w rejsie. Po krótkim postoju w bazie w Bergen, wyszliśmy na polowanie. Był wczesny, styczniowy poranek. Stałem na skrzydle pomostu, okutany w gruby sztormiak i popijałem gorącą kawę. Podszedł do mnie wachtowy. – Dowódco, mamy coś na radarze, zechce pan zerknąć? Wszedłem do pomieszczenia radarzystów, które znajdowało się za centralą bojową. Pierwszy wraz z operatorem wpatrywali się w ekran. – Co tam macie? – Sześć, osiem jednostek, idą z prędkością około 12 węzłów, 20 kilometrów na prawo od dziobu. Idą na zbliżenie.
Wszedłem do centrali bojowej. – Cała naprzód! Ogłosić alarm bojowy! – Okręt zaczął drżeć, gdy turbiny zaczęły obracać potężne śruby z maksymalną prędkością. Okręt rozpędził się do pełnych 28,5 węzła i podążał w kierunku wroga. Założyłem na siebie ciepły sztormiak i wyszedłem na otwarty pomost bojowy, gdzie obsada wachtowa przeczesywała horyzont za pomocą potężnych, morskich lornet. – Prawo od dziobu! Okręty wojenne!! – Okrzyk marynarza szarpnął mi nerwami. Okręty wojenne? Tutaj? – Ile sztuk i jakie? – Trzy pancerniki i cztery mniejsze! – Obserwować i meldować! – krzyknąłem i wpadłem do centrali. – Ster lewo, odchodzimy! – Co się stało? – zapytał zdziwiony Kurt. – To nie handlowce – warknąłem – tylko cholerne pancerniki… – Scheiße – zaklął – damy radę im uciec? – Nie mam pojęcia… Wachtowy! – ryknąłem – co tam się dzieje?! – Zrobili zwrot, idą na nas! Amerykańskie pancerniki i Brytyjczycy na krążownikach!
– Zwrot na sterburtę (********), skierować działa na lewą burtę! Wziąć na cel krążowniki! Okręt położy się na burcie w zwrocie, a dwie wieże głównej artylerii, posłuszne sygnałom płynącym najpierw z dalocelowników, a następnie po przeliczeniu odległości, kursów i prędkości z centrali, obróciły się w kierunku celów. – OGNIA! – Rozległ się grzmot wystrzałów i pierwsze sześć pocisków poszybowało w kierunku wroga. Po kilku sekundach rąbnęły w wodę obramowując pierwszy z celów. Po 30 sekundach w drodze były następne. Te już obramowały cel, trzecia salwa siedziała w celu. – Cel płonie i zwalnia, ma przechył! – podekscytowany głos obserwatora spowodował uśmiech na mojej twarzy. – Przenieść ogień na następny cel! Okręt ponownie zadrżał od stępki po czubki masztów, gdy dwustuosiemdziesięcio milimetrowe pociski opuściły lufy i powędrowały w kierunku wrogich okrętów. W tym momencie, przed naszym dziobem wyrosło kilkanaście olbrzymich, zabarwionych kordytem gejzerów morskiej wody. – Pancerniki zbliżyły się na siedem kilometrów! – wrzasnął obserwator. – Odpalić torpedy w kierunku pierwszego w szyku! – przekazałem pierwszemu, który podał rozkaz przez interkom do obsług wyrzutni. – Poszły z lewej burty!
Huk, wstrząs, ludzie poupadali na pokład. – Co się stało??!! – krzyknąłem, rozcierając obite kolano. Do centrali wpadł Hans, cały poczerniały od dymu, krwawiąc z rozciętego czoła. – Trafili w rufę, zniosło wyrzutnie! Obsady wybite! Udało nam się odpalić cztery torpedy… – W tym momencie z pomostu rozległy się dzikie wrzaski radości. wypadliśmy z centrali i zobaczyliśmy jak jeden pancernik z urwaną rufą pogrąża się w falach, a drugi, z przegłębieniem na dziób oddalał się pomału z pola walki. Nagle zauważyłem w wodzie sześć bliźniaczych śladów zbliżających się do naszej burty. – TORPEDY! – z tym wrzaskiem rzuciłem się do centrali i odpychając zdziwionego sternika z całej siły zakręciłem kołem sterowym w lewo. – Lewa śruba cała wstecz, prawa cała na przód! – ryknąłem. Okręt wykonał gwałtowną cyrkulacje, niestety, jedna z wrogich torped uderzyła w dziób, na wysokości wieży nr 1. okręt zaczęła zalewać woda, która kaskadami wdzierała się do wnętrza kadłuba przez wyrwę w burcie, w której z powodzeniem zmieścił by się czołg Pz. IV. – Zamknąć grodzie wodoszczelne, odchodzimy! Meldować straty!…
Udało nam się oderwać od wroga i z przechyłem dotrzeć do norweskich fiordów, gdzie okręt poszedł do remontu. Niestety, okręt, pomimo, że uzbrojony jak pancernik ma kiepski pancerz, więc w konfrontacji z potężnie uzbrojonymi okrętami, mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, że udało nam się powrócić…
Oczywiście powyższa historia nigdy się nie wydarzyła. Admiral Graf Spee, został zatopiony przez załogę u ujścia La Platy 17 grudnia 1939 roku. Wszelkie postacie i wydarzenia zostały wymyślone przez autora. Dane na temat uzbrojenia i wielkości okrętu są zgodne z prawdą i mają również odwzorowanie w grze. Czy warto go kupić? Cóż, przyznam szczerze, że okręt jest ciekawą propozycją dla miłośników gry ciężkimi krążownikami. Okręt jest w miarę zwrotny i ma dobrą artylerię oraz torpedy. W prawdzie był sklasyfikowany jako pancernik kieszonkowy, lecz w grze trafił na VI tier niemieckich krążowników. Myślę, że więcej technikaliów pomocnych w jego ocenie dowiecie się z filmiku Radicalla, który niebawem pojawi się na jego kanale (oczywiście podamy Wam link, także czekajcie cierpliwie!). A co do komandora Lehmana, niebawem znowu o nim usłyszycie, kiedy obejmie dowodzenie na nowych niszczycielach Kriegsmarine.
Objaśnienia:
* Oberkommando der Marine (skrót OKM) – niemieckie Naczelne Dowództwo Marynarki Wojennej (1936-1945).
** Kapitän zur See – komandor
*** Leutnant zur See – podporucznik
**** Gotenhafen – niemiecka nazwa okupowanej Gdyni
***** Korvettenkapitan – komandor podporucznik
****** Fregattenkapitan – komandor porucznik
******* Stabsoberbootsmann – starszy bosman sztabowy
******** Sterburta – Prawa burta, na lewą mówimy bakburta.
/Paweł Lex Lemański