Rocznica bitwy pod Lubrzem
Bitwa, która uległa niemal całkowitemu zapomnieniu. Nocą 11 na 12 września 1656 roku we wsi Lubrze sześciokrotnie liczniejsze wojska prusko-szwedzkie zostały pokonane. Zwycięstwo większe niż Kircholm?
Artykuł ze strony niezlomni.com:
Szczytowym osiągnięciem wojsk polskich w czasie szwedzkiego potopu była bitwa, która uległa niemal całkowitemu zapomnieniu. Doszło do niej w nocy z 11 na 12 września 1656 roku we wsi Lubrze nad rzeką Wartą.
Pospolite ruszenie – ostatnia deska ratunku
W XV wieku w wojskowości polskiej nastąpiła gwałtowna zmiana. Z powodu obniżającej się przydatności pospolitego ruszenia rycerstwa polskiego, postawiono na wojska zaciężne, czyli na żołnierzy służących za pieniądze. Wieki XVI – XVIII, to już czasy armii zawodowych. Ale społeczeństwo polskie z niezłomnym uporem trwało przy zdaniu, że to właśnie szlacheckie piersi są murami Rzeczypospolitej i że w razie potrzeby na koń wsiądzie 100 tys. obywateli i da odpór każdemu wrogowi. Ładnie to wyglądało w teorii, lecz gorzej w praktyce. Pospolite ruszenie było formacją ostatniej szansy, do której odwoływano się jedynie w nadzwyczajnych sytuacjach. Na przykład w pierwszej połowie XVII wieku zwołano je tylko raz, czyli w roku 1621, w obliczu bezprecedensowej w naszej historii, olbrzymiej inwazji Imperium Osmańskiego. Wyszły wówczas na jaw jego liczne mankamenty. Pospolitacy poddawali się rygorom wojennym z olbrzymim oporem. Znamienne są incydenty będące udziałem pospolitego ruszenia województwa krakowskiego. Na przykład jeden szlachcic wyzwał na pojedynek swojego wojewodę. Na wojnie, w każdej normalnej armii, takie coś groziło śmiercią. Jednak wyzywającemu nie spadł włos z głowy. Gdy zaś wojewoda kazał ogłosić artykuły dotyczące porządku wojennego, analogiczne do tych jakie ogłaszano w wojsku regularnym, szlachta nie zgodziła się na to i wysłała do niego delegatów aby tego nie robił, dopóki owych artykułów nie przedyskutują w kole. Odmówiła przy tym dalszego pochodu, gdyby ich postulatom nie stało się zadość. Wojewoda nie był w stanie przeciwstawić się tym żądaniom i musiał ustąpić.
Inną negatywną cechą pospolitego ruszenia było zjawisko szczególnie chętnie podkreślane przez cudzoziemców. Notowali, że szlachta wybierając się na pospolite ruszenie starała się przyćmić innych swoim przepychem. Kupowała na przykład bardzo drogie konie. Choć, jak podkreślano, było to zupełnie zbędne, gdyż dysponowała już znakomitymi rumakami. Wszystkie wydatki związane z roztoczeniem wokół siebie odpowiedniego przepychu były tak wysokie, że nie starczało jej pieniędzy na żywność, którą uzupełniano przez rabunek.
Kolejny elementem drastycznie obniżającym wartość pospolitego ruszenia, było zgubne prawo. Zabraniało ono królowi podziału skoncentrowanego już wojska na działające oddzielnie zgrupowania. Równie zgubny był przepis ograniczający czas służby do zaledwie sześciu tygodni. Po tym czasie szlachta mogła rozjechać się do domów. Choć w praktyce do ograniczeń tych nie zawsze się stosowano, to jednak samo istnienie takich przepisów dawało szlachcie bardzo silną kartę przetargową do ręki.
Wszystkie te elementy sprawiały, że wartość pospolitego ruszenia była niewielka. Czy mogła być większa? Bez wątpienia tak.
Pospolite ruszenie kryło w sobie bardzo duży potencjał. Szlachta polska wciąż hołdowała zasadom rycerskim, a podstawowymi umiejętnościami nabywanymi od najmłodszych lat były nauka jazdy konnej i posługiwania się wszelkimi rodzajami broni. Ci sami cudzoziemcy, którzy tak krytycznie odnosili się do pospolitego ruszenia, nie mogli się jednocześnie nachwalić sprawności i przydatności do służby wojskowej szlachty koronnej i litewskiej. I nic dziwnego. To przecież z jej szeregów wychodzili husarze, którym zawdzięczamy tak wiele sukcesów oręża polskiego. To czego brakowało pospolitemu ruszeniu, to nie umiejętności walki, lecz fatalny stan dyscypliny i ułomności prawa. Gdy w latach szwedzkiego „potopu” (1655 – 1660) szlachta pospolitego ruszenia przez dłuższy czas zaznała rygorów życia wojskowego, to przydatność tej formacji bardzo wzrosła. Była wówczas używana jak wojsko regularne. Co ciekawe, najbardziej spektakularne zwycięstwo nad Szwedami w czasie tej wojny zawdzięczamy właśnie pospolitakom, a nie wojskom regularnym.
Lubrze 1656 – przeciwnicy
Szczytowym osiągnięciem wojsk polskich w czasie szwedzkiego potopu była bitwa, która uległa niemal całkowitemu zapomnieniu. Doszło do niej w nocy z 11 na 12 września 1656 roku we wsi Lubrze nad rzeką Wartą. Właśnie tam na nocny spoczynek rozłożyła się połączona armia szwedzko – pruska. Dowodził nią Czech w służbie szwedzkiej, generał major Jan Vejkart Vřesovec z Vřesovic (inaczej – Jan Wejhard Wrzesowicz). Był on szczególnie znienawidzony przez Wielkopolan za łupiestwa, których się dopuszczał w ich prowincji. Także i tym razem armia Wrzesowicza, która maszerowała z odsieczą szwedzkiej załodze Kalisza, niemiłosiernie plądrowała mijane tereny. Spaliła i złupiła Górkę, Gostyń, Poniec i klasztor w Kobylinie. Polski król, Jan Kazimierz Waza, określał jej liczebność na 1200 „ognistego wojska”. Istnieją również inne oszacowania wielkości tej armii. Na przykład Patryk Gordon, czyli szkocki żołnierz fortuny, który walczył w tej wojnie na zmianę po stronie szwedzkiej i polskiej, w swoim diariuszu pisał o 2000. Wydaje się jednak, że najlepiej poinformowany był polski król, dlatego liczbę 1200 można przyjąć za najbardziej odpowiadającą rzeczywistości.
Po liście poległych i wziętych do niewoli oficerów można stwierdzić, że Wrzesowicz dysponował 8 regimentami. Różniły się one wielkością. Przykładowo regiment Johanna Nachtigalla miał tylko 4 kompanie (200 koni), a regiment pułkownika Jean Otto de Wahl’a liczył 8 kompanii.
Przeciwko wojskom szwedzko – pruskim stanęło zaledwie 200 szlachty pospolitego ruszenia! Tak niską liczbę potwierdzał i król Jan Kazimierz, i uciekający przed armią Wrzesowicza szlachcic i poeta w jednej osobie, Samuel ze Skrzypny Twardowski. Dysproporcja sił wynosiła więc aż 6 do 1 na niekorzyść Polaków! Dla porównania, w słynnej bitwie pod Kircholmem Szwedzi mieli „jedynie” trzykrotną przewagę liczebną.
Garstką pospolitego ruszenia wielkopolskiego dowodził wojewoda kaliski Andrzej Karol Grudziński. Jest to postać nieco kontrowersyjna. Gdyby nie rok 1655, kiedy to pod Ujściem poddał Wielkopolskę pod protekcję króla szwedzkiego Karola X Gustawa, mógłby być uznany za wzorowego patriotę. Zanim „potop” zalał Polskę, zaciągał swoim kosztem liczne oddziały, które wspomagały wojska regularne w obronie Rzeczypospolitej. Na przykład w 1633 roku ze swojej kieszeni opłacił 150 husarzy, którzy wzięli udział w odparciu tureckiej inwazji. W 1648 roku na nieszczęsną wyprawę piławiecką wystawił i 150 husarzy, i 200 piechoty. W kolejnym roku z własnej kieszeni opłacał chorągiew jazdy lekkiej. W 1651 roku, w bitwie pod Beresteczkiem brał udział „regiment dwanaścieset piechoty wybornej”, którego zaciąg, za państwowe pieniądze, powierzono właśnie Grudzińskiemu. Nie poprzestał jednak na tym. Swoim kosztem dodatkowo zaciągnął „arkabuzerską chorągiew sto koni”. Kapitulacja pod Ujściem była plamą na jego honorze, którą jednak szybko starał się zmazać. W 1656 roku brał już udział w walkach przeciw Szwedom. Jego prywatna chorągiew lekkiej jazdy wspierała wojska regularne i w bitwie pod Kłeckiem i pod Warszawą. Po bitwie pod Lubrzem, która przyniosła mu największą sławę, nie osiadł na laurach. Jak pisał król Jan Kazimierz: „Pod Toruń trzynaścieset dobrej piechoty zebrał, stawił, nie folgując kosztom, pracom czułości.”
Bitwa
Paradoksem jest, że do bitwy doszło, gdyż Polacy posiadali błędne informacje o liczebności wojsk przeciwnika. Jak pisał francuski sekretarz polskiej królowej, czyli Pierre des Noyers:
„Gdyby nasi byli wiedzieli istotną siłę nieprzyjaciela, zapewne by niebyli na niego uderzyli, lecz w mniemaniu, że ich tylko jest dwustu, rozpoczęli walkę, pewni będąc zwycięstwa; byliby ich nawet znieśli, chociaż jeszcze raz liczniejszych, tak im przekonanie zwycięstwa dodawało odwagi.”
A jak wyglądała sama walka? Właściwie, to jej niemal nie było, gdyż żołnierzy szwedzko – pruskich zaatakowano w czasie snu. A ponieważ Polacy zaszarżowali z werwą i determinacją, nieprzyjaciel nie miał czasu na stosowne uszykowanie się do boju.
Zanim zaatakowano śpiący obóz, Grudziński podzielił swój oddział na 4 części. Jedną z nich pozostawił w rezerwie. Pozostałe wysłał na nieprzyjaciela. Najpierw, wiedzeni przez rotmistrzów Chlebowskich (byli braćmi), Polacy rozbili 60 rajtarów przedniej straży. Później wpadli do wsi, którą podpalili. Wówczas zaczęła się rzeź. Choć różnie szacowano straty wroga, to jedno jest pewne – były olbrzymie. 12 września, a więc tuż po bitwie, w obozie polskim pod Kaliszem pisano, że pod Lubrzem zabito 800 ludzi. Wydaje się, iż jest to najbardziej wiarygodne oszacowanie strat szwedzkich. To samo źródło wylicza bowiem dokładnie poległych i wziętych do niewoli oficerów.
Sam Wrzesowicz najprawdopodobniej zginął w ucieczce. Jego ciała nie odnaleziono, ale po bitwie ginie o nim słuch. W polskich źródłach pojawia się informacja, że został zabity kijami wielkopolskich chłopów.