Szare Wilki
2 maja 1941 rok, Baza U-bootów Lorient Francja.
Wysiadłem z postrzelanego przez cholerne Spitfre’y trzysilnikowego Junkersa Ju-52 i rozprostowałem nogi, po niewygodnym i pełnym wrażeń locie z Wilhelmshaven. Przez boczne drzwiczki wyleciała moja torba, którą udało mi się złapać, a po chwili druga, którą ledwo utrzymałem. Zaraz za skromnym dobytkiem wyskoczył szczupły blondyn tak jak i ja, ubrany w mundur oficera Kriegsmarine. – Co się tak krzywisz, Willi? Przecież lot był całkiem udany, nieprawdaż? – Spojrzałem spode łba na swojego zastępcę, a zarazem przyjaciela, z którym los zetknął mnie jako dziecko w odległej Bawarii. – Oczywiście, Ulrich, obśmiałem się jak norka, zwłaszcza wtedy, kiedy pociski z działek tego cholernego Angola rozwaliły butelkę Napoleona, nosz, boki zrywać, a tak w ogóle, to kto wymyślił przerzucanie nas samolotem, nie wiesz?
Naszą dalszą wymianę uszczypliwości przerwało pojawienie się zakurzonego opla, z którego sprężyście wyskoczył młody hauptman i stając przede mną wyrzucił rękę w hitlerowskim pozdrowieniu – Heil Hitler, herr fregattenkapitan! – szczeknął wysokim głosem. Odsalutowałem w tradycyjny sposób, a następnie podałem mu rękę. – Nazywam się Wilhelm Grausman, a to mój zastępca, korvettenkapitan Ulrich Borst, może pan herr hauptman, oświeci nas, po jaką cholerę ściągnięto nas tutaj? W rozkazach nic nie napisano, a nie lubię zostawiać załogi i okrętu samym sobie… – Oficer Wermahtu w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami – Nie mam pojęcia, herr fregattekapitan, ale ostatnio do bazy przyszły nowiutkie „siódemki” i chodzą słuchy, że vizeadmiral szuka doświadczonych dowódców, ale o wszystkim dowie się pan w dowództwie. Możemy jechać? – Wymieniliśmy z Ulrichem zdziwione spojrzenia, po czym wzruszyłem ramionami i zajęliśmy miejsca w samochodzie, podczas gdy kierowca wrzucił nasze torby do bagażnika, po czym ostro ruszył w kierunku portu.
Po około półgodzinnej jeździe, zatrzymaliśmy się pod obłożonym workami z piaskiem frontonem dowództwa Ubootwaffe, a nasz przewodnik z kierowcą pojechali dalej, zabierając ze sobą nasze bagaże. Po raz drugi w ciągu pół godziny wzruszyłem ramionami, skinąłem na zastępce i wszedłem po schodach do okazałego budynku, gdzie przeszliśmy przez trzy stanowiska wartowników, gdzie sprawdzono nam dokumenty. Kiedy doszliśmy do wskazanych przez ostatniego ze strażników drzwi, poproszono nas o oddanie broni osobistej, a następnie pełniący obowiązki adiutanta leutnant zur see zapukał i słysząc stłumioną odpowiedź otworzył drzwi i nas przepuścił. Kiedy weszliśmy do przestronnego gabinetu, zza wielkiego biurka wstał wysoki oficer z posiwiałymi skroniami i króciutko przystrzyżonymi włosami. Na jego widok lekko opadły nam szczęki, ale automatycznie stanęliśmy na baczność strzelając obcasami i unosząc dłonie do daszków czapek – Herr admiral! Fregattenkapitan Grausman i korvettenkapitan Borst meldują się na rozkaz! – zameldowałem, a Dönitz, gdyż był to on sam, we własnej osobie z uśmiechem odsalutował i podał nam rękę. – Witam panów oficerów, słyszałem że mieliście emocjonującą podróż? – Zapytał, lekko unosząc brew. Wskazał nam wygodne krzesła stojące przed biurkiem, a sam usiadł na swoim miejscu i zajrzał w leżące przed nim dokumenty. Wymieniłem z przyjacielem spojrzenia, po czym zajęliśmy wskazane miejsca. – Taaak… – Mruknął do siebie dowódca całej Ubootwaffe, po czym podniósł na naz wzrok i uśmiechnął się serdecznie – Cieszę się, że panów widzę, macie imponujące osiągnięcia na koncie. Wasz U-33 zatopił sześć statków i niszczyciel. Z tego co wiem od waszego dotychczasowego dowódcy, tworzycie zgraną parę dowódców, więc nie będę was rozdzielał. Herr Grausman, obejmie pan dowództwo na nowiutkim okręcie typu VIIC, a jak wiem, zżyliście się z załogą, także, z małymi uzupełnieniami dostanie pan ją z powrotem, zresztą powinni dotrzeć jutro. Nasze pociągi mają pierwszeństwo, więc jak RAF nie spłata nam figla jutro powinni dotrzeć. Awansuję obu panów o stopień, co do załogi, proszę rozdać awanse według własnego rozeznania. Alles klar? – Jawol, herr admiral! – skinąłem głową, nadal zachodząc w głowę, za jakie grzechy niepopełnione się tu znalazłem. Admirał chyba domyślił się mojej konsternacji i uśmiechnął się szeroko. – Ostatnio Angole rozpanoszyli się na Atlantyku i wprowadzam nową taktykę, wilcze stada. Zostanie pan dowódcą jednego z nich, ale nietypowego, bo złożonego z trzech okrętów. Waszym zadaniem będzie wypróbowanie tej taktyki w atakowaniu grup okrętów wojennych nieprzyjaciela. Co pan na to? – Zapytał i poczęstował mnie i Ulricha papierosem, zapalił i podał nam ogień. Usiadłem wygodniej i z uwagą spojrzałem na przełożonego. – Herr admiral – zacząłem ostrożnie – Zapoznałem się z tą taktyką, ale tylko na papierze. Na Północnym działaliśmy w pojedynkę, ale szczerze przyznam, że tego typu akcja wymaga raczej większej ilości okrętów, nie uważa pan? – Admirał uśmiechnął się chytrze – Otóż widzi pan, mój drogi Willi, Anglicy ni cholery nie spodziewają się, że zaatakujemy okrętami podwodnymi ich grupy bojowe. Mają doskonały sonar, tak zwany ASDIC, który z łatwością namierza duże, oceaniczne okręty typu IX. Wasze „siódemki” są nieco mniejsze, a dodatkowo, testujemy na nich nowy wynalazek naszych speców z Kilonii, a mianowicie powłokę anechoiczną, która ponoć bardzo dobrze wycisza okręt. Poza tym nowe silniki elektryczne są cichsze, więc macie dużą szansę na sukces.I co pan teraz powie, herr kapitan zur see? – Zapytał z uśmiechem, tytułując mnie nowym stopniem. Spojrzałem na zastępcę, a ten wyszczerzył zęby w uśmiechu i kiwnął głową – Jawohl, herr admiral! Pokażemy Angolom gdzie foki zimują! – Admirał uśmiechnął się, wstał i ruszył do małego stolika, stojącego pod ścianą. Machnął ręką, kiede zerwaliśmy się na równe nogi – siadajcie, panowie, koniaku?
Po ponad godzinnej odprawie u admirała udaliśmy się ze znanym nam już kapitanem najpierw do kadr, po nowe dokumenty i blaszki, a następnie do magazynu po nowe mundury, które o dziwo już na nas czekały. Kiedy wróciliśmy do samochodu, spojrzałem pytająco na naszego przewodnika – Dokąd teraz, herr hauptman? – Uśmiechnął się szeroko – Do schronu numer 2, wasze bagaże i część załogi już czekają na okręcie. – Skinąłem z zadowoleniem głową – Zatem w drogę, nie dajmy im czekać…
Z sympatycznym hauptamnem pożegnaliśmy się przy stalowych wrotach prowadzących do potężnych schronów, które kryły w sobie nabrzeża, warsztaty, zbrojownię i całą infrastrukturę, potrzebną do obsłużenia flotylli okrętów podwodnych. Po okazaniu przepustek ruszyliśmy w kierunku basenu, w którym stał nasz nowy okręt. W końcu zobaczyliśmy go. Długi, smukły kadłub o długości 67 metrów został oklejony gumowatą powłoką, a teraz zgraja stoczniowców kończyła malować go na szary kolor, który świetnie zlewał się z otoczeniem, w jakim przyszło mu działać, a uwierzcie mi, że ciężko jest z kilkuset metrów wypatrzyć wynurzony okręt, zwłaszcza w półmroku zmierzchu. Przed zgrabnym, wygodnym kioskiem zamocowano działo kalibru 88 milimetrów, zaś w tylnej części kiosku, pojedyncze działko przeciwlotnicze. Przez włazy w pokładzie ładowano właśnie zapasy żywności i pudła z zapasowymi częściami, które (oby nie!) mogły się przydać podczas długiego patrolu. Zeszliśmy po schodach na nabrzeże i spojrzałem w górę na kiosk, na którym jakiś brodaty stabsoberbootsmann klął biednych dokerów na czym świat stoi. – Mówiłem, durnie, potrzebuję dokładnego wypoziomowania mocowania celownika, kto was do ciężkiej cholery uczył fachu?! A może jesteście cholernymi sabotażystami, wy psie syny?! – Pierwszy parsknął śmiechem, a podoficer zerknął ze wściekłym wzrokiem ponad krawędzią mostka, po czym umilkł i ze zwinnością małpy zeskoczył na pokład, a następnie zbiegł po trapie i staną w pozycji, która w jego mniemaniu, była postawą zasadniczą. Zasalutował do wyświechtanej czapki ubrudzoną w smarach ręką – Herr kapitan, melduje się stabsoberbootsmann Karl Stutz, jak mniemam jest pan naszym nowym dowódcą? – Skinąłem z uśmiechem głową i podałem mu rękę – Witam, chiefie, Grausman, a to pierwszy oficer Borst, reszta załogi dotrze jutro. Co się stało, że pan tak beształ tych biedaków? – Skrzywił się komicznie – Nie dość, dowódco, że dali ciała w maszynowni i musiałem wymieniać pompę na prawym dieslu, to jeszcze krzywo zamocowali podstawę celownika do strzelań nawodnych. Nie wspomnę o dziale, które ma uszkodzony zamek. Nowy przyślą dopiero za tydzień… – Zasępiłem się. – To nie za ciekawie, wyjdziemy w morze bez działa, ale w sumie, na tej misji nam się raczej nie przyda… – Zignorowałem zaciekawione spojrzenie mojego nowego szefa załogi i powiedziałem – W porządku, szefie, prowadźcie na okręt. – Weszliśmy po trapie salutując banderze, a potem włazem za kioskiem na dół, do wnętrza okrętu. Przeszliśmy przez tylne pomieszczenie załogi do messy oficerskiej, a następnie do centrali, która aż pachniała nowością. Przy stoliku nawigacyjnym stał młody, wyglądający jak reklama rekrutacyjna SS blondyn, który słysząc nasze wejście odwrócił się, a następnie wyprężył się na baczność i wyrzucił rękę w nazistowskim salucie – Leutnant zur see Harbich, drugi oficer! – spojrzałem na niego z ukosa i skinąłem głową – Witam, drugi, ale proszę na moim okręcie nie machać rękami, bo jeszcze pan uszkodzi jakieś wskaźniki. Kapitan zur see Grausman, dowódca, a to pierwszy, fregattenkapitan Borst. – Młodzik aż się zapowietrzył, a potem odszczeknął – Herr kapitan, jako członek NSDAP protestuję, przeciwko takiemu znieważaniu fuhrera III Rzeszy. Nie godzi się to oficerowi Kriegsmarine! – Nie zdążyłem odpowiedzieć gdy mój zastępca przecisnął się obok mnie i złapał podporucznika za przód bluzy – Nie podskakuj szczeniaku, za cienki w uszach jesteś! – Harbich musiał wyczytać ostrzeżenie w oczach Ulricha, bo aż skulił się ze strachu, po czym wyjąkał – Przepraszam, herr kapitan, zagalopowałem się… – Skinąłem mu głową a następnie wróciliśmy do oglądania okrętu. Zaraz za centralą, w kierunku dziobu, na prawj burcie była kabina radio i sonar, a po lewej moja kajuta (o ile klitkę wielkości dwóch budek telefonicznych można nazwać kajutą). Następnie pomieszczenie podoficerów, przednie pomieszczenie załogi i przedział torpedowy wraz z magazynem torped. Technicy właśnie sprawdzali wyrzutnie dziobowe, których mieliśmy cztery, oraz nowe torpedy – spojrzałem z zaciekawieniem na szefa – Nowe torpedy, kapitanie, idą na namiar akustyczny – Uniosłem brwi – To one już weszły do uzbrojenia? – Szef uśmiechnął się z przekąsem – Tak, na nasze trzy okręty, mamy je przetestować… – Wzniosłem błagalnie oczy do nieba – I co jeszcze panie Boże, co ja ci takiego uczyniłem… – spojrzałem zbolałym wzrokiem na szefa i pierwszego, a ci nie wytrzymali i wybuchli rubasznym śmiechem. – Karl – mój przyjaciel, ocierał łzy z oczu – powiedz lepiej, gdzie tu się można napić, bo jeszcze chwila, a nasz stary załamie się całkowicie, a tego byśmy nie chcieli co? – Stutz wyszczerzył się w szerokim uśmiechu – oczywiście, herr Borst, zapraszam panów oficerów do kasyna! – To idziemy! – zawołał wesoło Ulrich – Kapitan stawia!
5 maja 1941 roku. 50 mil na zachód od Lorient.
Wszystkie okręty szły na powierzchni w rozproszonym szyku, zachowując widoczność, potrzebną do komunikacji aldisem. Wyszedłem na pomost i w zapadającym zmroku rozejrzałem się po obecnych. Pierwszy zauważył mnie stabsbootsmann Eicke, z którym pływałem już od trzech lat – Kapitan na mostku! – rzucił w przestrzeń i wrócił do obserwacji swojego sektora. Oparłem się łokciami o krawędź kiosku i przyłożyłem do oczu mocną, nocną lornetę Zeissa. – Coś ciekawego? – Potrząsną głową – O dziwo nic, Brytole chyba śpią, bo nawet jednego marnego samolotu nie widzieliśmy. – Jak pozostałe okręty? – To samo, herr kapitan, spokój i cisza. – Skinąłem głową – Schodzę na dół, bądźcie czujni. – W milczeniu skinął głową, nigdy nie był specjalnie rozmowny, a mimo to lubiłem jego towarzystwo na mostku. Był w marynarce już piętnaście lat i można było polegać na jego nosie, który niezawodnie wykrywał zagrożenie. Zszedłem przez kiosk do centrali i podszedłem do stolika nawigacyjnego, gdy podszedł do mnie łącznościowiec z prognozą pogody – rano zacznie bujać, i to mocno. – zerknąłem na prognozę i schowałem ją do kieszeni. – Pierwszy oficer przejmuje okręt! – Wszedłem do swojej kabiny, siadłem na koi i zrobiłem wpis w dzienniku okrętowym po czym razem z prognozą, odłożyłem go do szafki.
20 maja 1941 roku. Trzeci tydzień w morzu. Pozycja – kwadrat BE44, na zachód od wysp brtyjskich.
Okręt ciężko pracował na fali, ale mozolnie posuwał się do przodu. Wystawiłem głowę przez właz w kiosku, a następnie wyskoczyłem na zewnątrz i zapaliłem papierosa. Stutz pełnił służbę wachtowego. Po trzech tygodniach w morzu, cała załoga upodobniła się do niego i zapuściła brody, a ograniczone zapasy słodkiej wody powodowały, że atmosfera na dole była dość gęsta i to nie w przenośni. Klepnąłem szefa w ramię i podałem mu papierosa, który z ulgą zapalił – Nie podoba mi się to dowódco – mruknął – Radio od tygodnia podaje, że w okolicy są duże siły wroga. Załoga jest zmęczona, a i okręt swoje od morza wycierpiał… – Zasępiłem się. Miał rację, ostatni sztorm uszkodził dziobową baterię akumulatorów, i pomimo szybkiej naprawy, trujące opary chloru nadal można było wyczuć pod pokładem. Podczas tego samego sztormu zniknął też drugi oficer, ale, jak stwierdził pogodnie pierwszy, prawdopodobnie nie zachował ostrożności na pomoście i taką też wersję wydarzeń zanotowałem w Dzienniku. Co ciekawe, nikt za nim specjalnie nie tęsknił… – Dym na horyzoncie! Prawo dziesięć od dziobu! – okrzyk obserwatora wyrwał nas z zadumy. Podnieśliśmy do oczu lornetki i faktycznie, ponad dwadzieścia mil od naszego dziobu widać było dym. Po chwili kolejny i kolejny. – Sygnalista, przekazać na pozostałe okręty aldisem: „Zaczynamy polowanie!” – Szybkie trzaski lampy sygnałowej zostały zagłuszone przez zbliżający się, choć jeszcze odległy dźwięk silników lotniczych – Alaaarm!!! Zanurzenie! – Obsada mostka błyskawicznie zniknęła we włazie, ja skoczyłem ostatni, ciągnąc za sobą klapę włazu. Okręt przyśpieszył do osiemnastu węzłów, po czym zaczął manewr zanurzenia. Diesle zostały wyłączone, a śruby zaczęły obracać silniki elektryczne, które czerpały energię z dwóch potężnych baterii akumulatorów. Kiedy zjechałem do centrali, szef wrzeszczał – Cała załoga na dziób!!! Szybciej lenie!!! – Powietrze zostało wypchnięte ze zbiorników balastowych przez wodę, a połączone wychylenie sterów głębokości i ciężar zgromadzonej na dziobie załogi jeszcze przyśpieszyły zanurzenie. Złapałem się kolumny peryskopu – siedemdziesiąt metrów szefie, mała naprzód, nie zużywajmy prądu. – Skiną głową – Tak jest, dziobowe minus dziesięć, rufowe plus pięć, zrównoważyć balast, wyrównać na siedemdziesięciu. – Jego spokojny głos dodał wszystkim otuchy. – Ster prawo dziesięć, kurs dwa osiem zero. – Sternik potwierdził i obrócił kołem sterowym. Podszedłem do dziobowej grodzi i kucnąłem w luku – Hydro, słyszysz coś? – Skupiony obermat Shlapke ze zmarszczonymi brwiami wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące zza burty. – Sześć, osiem okrętów, między osiemnaście a dwadzieścia pięć kilometrów, nie słyszę ASDIC’u, pewnie samoloty nas nie zauważyły. – Dzięki – mruknąłem i podszedłem z powrotem do peryskopu – Za piętnaście minut, wynurzenie do peryskopowej – Szef potwierdził i spojrzał na zegarek. W tym momencie do centrali wszedł pierwszy niosąc kartkę z rozszyfrowaną depeszą – Co tam masz? – zapytałem widząc jego kwaśną minę – Nie uwierzysz… – Wziąłem kartkę i przeczytałem: „Uwaga grupa Z. Duża grupa bojowa w waszej okolicy, możliwe lotniskowce. Brak osłony niszczycieli. Udanych łowów. Oberkommando der Kriegsmarine ,” Oddałem mu depeszę. – Fakt, nie wierzę, szczególnie w brak niszczycieli. – W tym momencie poczuliśmy, ze okręt zaczyna się unosić. Zerknąłem na zegarek, a potem na głębokościomierz. – Peryskop w górę – Przykucnąłem i rozłożyłem rączki podnoszącego się masztu, a następnie odwróciłem czapkę na bakier i przywarłem do wizjera. – No, no, noo – mruknąłem, piękny widok. – odsunąłem się, ustępując miejsca pierwszemu. Ten aż zagwizdał – ładny kąsek, dwa pancerniki, lotniskowiec i trzy krążowniki! Chyba trafiliśmy w dziesiątkę, co, dowódco? – Uśmiechnąłem się i przywarłem z powrotem do peryskopu. – Uwaga, gotowość do strzelania torpedowego. Zalać wyrzutnie od 1 do 4. Przygotować do zalania rufową! – Usłyszeliśmy najpierw szum wody, napływającej do wyrzutni, a następnie lekki syk powietrza w zbiornikach balastowych, które zrównoważyło zwiększoną wagę dziobu. Pierwszy stanął obok kalkulatora torpedowego po czym ustawił na nim kurs i prędkość naszego okrętu, a następnie czekał na dalsze instrukcje. – Cel dla jedynki i dwójki, pancernik, odległość siedem kilometrów, prędkość celu piętnaście kurs celu 180, przesuwa się w lewo – Gotowe! – Torpedos… LOS! – zmiana ciśnienia i podwójny wstrząs gdy nasze rybki opuściły rury wyrzutni oraz szum napływającej wody do balastów – Torpedy try i cztery, te same dane, celować 15 stopni w prawo! – Gotowe! – Torpedos los! – ponowne wstrząsy i zmiana ciśnienia. Drugą parkę puściłem do lotniskowca idącego w szyku torowym z pancernikiem. – Zamknąć pokrywy zewnętrzne, załadować wyrzutnie! – W dziobowym przedziale torpedowym rozpoczęła się szalona krzątanina, by jak najszybciej przygotować wyrzutnie do strzału. Nagle odległy huk zadzwonił echem w całym naszym kadłubie. Przywarłem do okularu peryskopu. Pancernik płoną i przechylał się na burtę z przegłębieniem na dziób. Płynący za nim lotniskowiec zaczął robić zwrot, gdy nagle u jego burty wyrosły dwa gejzery wody, a po chwili trzeci. – Zatopiliśmy pancernik, lotniskowiec oberwał od nas dwiema i trzecią chyba z U-71… – Nie dokończyłem jak od dziobu doleciał nas krzyk – Szybkie obroty śrub z prawej burty, blisko! – Obróciłem błyskawicznie peryskop we wskazanym przez sonarzystę kierunku. – Zanurzenie alarmowe! Osiemdziesiąt metrów, cała naprzód! Peryskop w dół! – Okręt znowu pochylił się na dziób i zaczął się zanurzać w miarę bezpieczne głębiny. – Niszczyciele! – Odpowiedziałem na nieme pytanie pierwszego – Cholerne brytyjskie niszczyciele, który podobno miało nie być… – Ile? – spokojnie zapytał szef – Zauważyłem dwa, ale głowy sobie nie dam uciąć… Nagle, gdzieś z prawej strony dało się słyszeć głuche wybuchy, a następnie potężniejszą eksplozję. – Rzucają bomby głębinowe, kapitanie – niepotrzebnie powiedział Shlapke – Słyszymy, Arturze – chyba dorwali U-71! Z jego pozycji słyszę pękające grodzie i szumy! – Głębiej szefie, sto dwadzieścia metrów – Dziobowe minus piętnaście, rufowe plus pięć. – okręt zanurzył się pod głębokość nastawioną na brytyjskich bombach. – Słyszę pluski nad nami! – zaalarmował sonarzysta – Głębiej Karl, zejdziemy na dwieście metrów, cisza na okręcie. Ster lewo dwadzieścia, cicha naprzód. – Potężne eksplozje za burtą rzuciły ludźmi op pokład i grodzie. Jedna, druga, trzecia! – Cała na przód! Ster lewo na burt, zanurzamy się! – Zanim większość obsady centrali się pozbierała, okręt z hukiem wyrżnął o dno. – Maszyny stop, cisza na okręcie! – Spojrzałem na głębokościomierz, który pokazywał 250 metrów. Otarłem pot z czoła i podszedłem do pierwszego – Raport o uszkodzeniach, ale szybko! – skinął głową i poszedł w kierunku dziobu, szef, który to słyszał, nie czekał nawet na rozkaz, tylko szybko pobiegł na rufę. Ponad nami słychać było kolejne wybuchy, które po jakimś czasie zaczęły się coraz bardziej oddalać. Po kilku minutach wrócił pierwszy – Radio uszkodzone, poza tym wszystko gra, przecieków brak. – Z tyłu też nie najgorzej. – Szef oparł się o gródź. – Rufowa wyrzutnia załatwiona, wybuch i wstrząs musiały zwichrować zewnętrzną klapę, prawy diesel się lekko obluzował, woda w rufowej baterii akumulatorów, wydziela się chlor. Rozdałem pochłaniacze, zasypaliśmy uszkodzone ogniwa sodą kaustyczną. Rozbity mechanizm steru kierunku. – Skinąłem głową – bierzcie się do roboty, dobrze? – podniósł brwi i odwrócił się w kierunku rufy. Po chwili przyszedł sonarzysta z meldunkiem, że sonar też diabli wzięli. – No to super, nie dość, że nie możemy skręcać, to jeszcze jesteśmy głusi…
Dwadzieścia osiem godzin później.
Siedziałem z sonarzystą i sprawdzaliśmy jakość naprawy, gdy podszedł do mnie umazany smarami Stutz. – No i co tam szefie? – Ster naprawiony, prawy diesel powinien wytrzymać, woda z przedziału akumulatorów za rufą, ale mamy mało prądu, trzeba się jak najszybciej wynurzyć. – Co z wyrzutnią rufową? – Pokręcił przecząco głową. Wszedłem do centrali i chwyciłem mikrofon. – Uwaga załoga, większość napraw wykonana, przygotować się do wynurzenia! – Oby tylko nas nie zassało – przeleciało mi przez myśl, a następnie rzuciłem okiem na amperomierze i skrzywiłem się – Uwaga załoga wszyscy poza obsadą diesli i centrali, założyć aparaty ratunkowe i czekać koło włazów! Szasować balasty! – potężny syk sprężonego powietrza wypychającego wodę ze zbiorników balastowych był ogłuszający. Po chwili, najpierw delikatnie, a potem już wyraźniej kadłub zadrżał i zaczął swoją podróż ku powierzchni. Niestety na szasowanie zużyliśmy resztki sprężonego powietrza, więc podróż była w jedną stronę, no chyba, że na powierzchni czekały na nas brytyjskie niszczyciele, a raczej ich załogi nie pałały do nas płomienną miłością za zatopienie ich kumpli na pancerniku… – 50 metrów, 30 metrów, 10 metrów, wynurzenie! – nie używając mikrofonu, obróciłem się w kierunku rufy – Odpalić diesle! – ryknąłem, a następnie zacząłem w duchu dziękować Bogu za swoich mechaników, gdyż oba diesle zaskoczyły od razu – Druga wachta na mostek, przewietrzyć okręt! – Wyszliśmy na mostek w pełnej obsadzie i nerwowo rozejrzeliśmy się po okolicy. Poza daleką łuną, pewnie z płonącego lotniskowca, nie było żywego ducha, a tym bardziej przyjaciół z Królewskiej Marynarki. Nachyliłem się nad włazem w kiosku i krzyknąłem – Załoga, zezwalam wyjść na pokład, nawigator, wytyczyć kurs do bazy! Wracamy do domu!
UWAGA!!!!
Powyższe wydarzenia nigdy nie miały miejsca i są tylko i wyłącznie wytworem wyobraźni autora, zainspirowanego grą World of Warships, oraz literaturą i kinematografia marynistyczną!
Podsumowanie Lexa, czyli, skąd do cholery te U – Booty?!
Dewsi przeszli samych siebie. Zaczęliśmy już drugą turę testów, w której nastąpiło kilka zmian, ale o nich dokładniej opowiedział kolega Druvik, także odsyłam Was na jego kanał. Jak ja widzę nowe jednostki? Bardzo pozytywnie. Po pierwsze, świetnie zrobione celowanie torpedami, oraz wprowadzenie naprowadzania akustycznego (odstępstwo od oryginału ale w grze in plus!). Pięknie odwzorowane modele okrętów (na razie mamy dostępne do testów dwa na VI tierze. Amerykański „Cachalot” i niemiecki U-Boot typ VIIC, U-69). Bardzo intuicyjne sterowanie również pomaga cieszyć się rozgrywką. Ale w każdej beczce miodu jest trochę dziegciu. Artyleria na powierzchni jest nieobsługiwalna (a szkoda!). Brakuje mi również możliwości strzelania torpedowego w położeniu nawodnym, a powiem szczerze, że przydało by się. Oczywiście, okręty są nadal w baaaardzo wczesnym stadium rozwoju i testów, więc mam nadzieję, że w kolejnych turach testów, pewne mankamenty zostaną naprawione. No i czekam oczywiście na niemieckiego U-Boota typ XXI Elektro, z chrapami i torpedami magnetycznymi 😉 No ale jak będzie, to czas pokaże. Oczywiście, będziemy się z Wami dzielić naszymi dalszymi spostrzeżeniami z testów w miarę rozwoju sytuacji!
Dzięki za lekturę i spokojnych wód, a kolejne teksty, jak zawsze, już niebawem!
Słowniczek.
-
Stopnie Kriegsmarine i ich polskie i brytyjskie odpowiedniki.
Grossadmiral | Admiral of the Fleet | |||
26 | Generaladmiral | admirał | ||
25 | Admiral | admirał floty | Admiral | |
24 | Vizeadmiral | wiceadmirał | Vice-Admiral | |
23 | Konteradmiral | kontradmirał | Rear-Admiral | |
Kommodore | Commodore | Wprowadzony 13 marca 1939[4] | ||
22 | Kapitan zur See | komandor | Captain | |
21 | Fregattenkapitan | komandor porucznik | Commander (senior grade) | |
20 | Korvettenkapitan | komandor podporucznik | Commander | |
19 | Kapitanleutnant | kapitan marynarki | Lieutnant-Comander | |
18 | Oberleutnant zur See | porucznik marynarki | Lieutnant | |
17 | Leutnant zur See | podporucznik marynarki | Sub-Lieutnant | |
16 | Oberfähnrich zur See | starszy chorąży marynarki | ||
15 | Fähnrich zur See | chorąży marynarki | ||
14 | Stabsoberbootsmann | starszy bosman sztabowy | stopień zlikwidowany | |
13 | Oberbootsmann | starszy bosman | ||
12 | Stabsbootsmann | bosman sztabowy | stopień zlikwidowany | |
11 | Bootsmann | bosman | ||
10 | Oberbootsmaat | starszy bosmanmat | stopień zlikwidowany | |
9 | Bootsmannmaat | bosmanmat | ||
8 | Obermat | starszy mat | ||
7 | Matt | mat | ||
6 | Stabsobergefreiter | starszy marynarz | od czerwca 1940 | |
5 | Stabsgefreiter | starszy marynarz | od czerwca 1940 | |
4 | Hauptgefreiter | starszy marynarz | od czerwca 1940 | |
3 | Obergefreiter | starszy marynarz | ||
2 | Gefreiter | starszy marynarz | ||
1 | Mantrose | marynarz |
-
Powłoka anechoiczna – powłoka dźwiękochłonna po raz pierwszy zastosowana przez Niemców podczas II Wojny światowej.
-
Chief – inaczej szef, Starszy podoficer, w niemieckiej Ubootwaffe praktycznie równy oficerom, odpowiadał za załogę i często za aspekty techniczne okrętu
-
Karl Dönitz, grossadmiral, początkowo szef Ubootwaffe, a od 1943 roku, dowódca całej Kriegsmarine. Po śmierci Hitlera, ostatni fuhrer III Rzeszy.
-
ASDIC – sonar aktywny
-
ALDIS – lampa sygnałowa służąca do porozumiewania się za pomocą alfabetu Morsea
Paweł Lex Lemański
Wielkie dzięki i duzyyyyy szacunek za chęci poświęcony czas i pomysł pozdrawiam
Zapomniał o puencie na końcu, gałgan jeden. Powinno być: a rano obudziła mnie mama.
Żona, kolego, mnie budzi piękna żona, od prawie 12 lat 😉 Wcześniej budził mnie budzik 😛 😉 😀
Prze konkretne masz te historyjki więcej tego.Dobry pisarz z Ciebie dzięki pizdrawiam
Dzięki serdeczne 🙂 Wiesz, niestety, czas napisania jednej to około tygodnia – dwóch… Trzeba ograć okręt, jak jest historyczny poszukać o nim danych, literatura, osadzenie w realiach… czasem mam chwile zwątpienia, ale staram się dla Was 🙂
Dzięki 😉