Morze Śródziemne, 25 sierpień 1942 roku.
Potężny, zbudowany jeszcze w 1938 roku, niszczyciel (choć z racji rozmiarów i uzbrojenia, często brany za lekki krążownik) „Paolo Emilio”, ciął fale z imponującą prędkością 40 węzłów. Jego piękne i smukłe linie, zwieńczone zgrabną nadbudową pomostu bojowego, dwoma lekko ściętymi do tyłu kominami, tak typowe dla włoskich konstrukcji pięknie oświetlały wczesne promienie wstającego zza horyzontu słońca. Cztery, umieszczone w superpozycji na dziobie i rufie wieże, uzbrojone w niezawodne, uniwersalne działa kalibru 135 milimetrów, i donośności 13,8 kilometra, czujnie omiatały widnokrąg w poszukiwaniu wroga. Również obserwatorzy na pomoście bojowym i obsługi działek przeciwlotniczych z uwagą przeczesywali niebo. Okręt bowiem znajdował się tylko sześćdziesiąt mil od oblężonej Malty, a cała załoga dobrze wiedziała do czego są zdolni stacjonujący na tej wyspie „Zabójcy Okrętów”, jak ich nazwano w Rzymie… Dowódca dostał rozkaz szybkiego rekonesansu, a następnie dołączenie do włosko – niemieckiej grupy bojowej, która miała zaatakować konwoje Brytyjczyków zdążające do Afryki. Niestety, powodzenie tej operacji zależało w dużej mierze od tego, czy Alianci stacjonujący na tym kawałku skały nie będą aktywni w sektorach, które właśnie przeczesywał niszczyciel.
Kapitan okrętu, młody, trzydzestopięcioletni, czarnowłosy komandor porucznik Valentino Barasso wbiegł wzburzony na pomost i trzęsąc się z wściekłości wypadł na prawe skrzydło mostka, na którym zainstalowano sześciolufowe działko przeciwlotnicze kalibru 20 mm (okręt miał takich jeszcze trzy), po czym wychylił się przez reling i ryknął w kierunku rufy – I powiedzcie temu cholernemu kucharzowi, że jak jeszcze raz spieprzy paste według przepisu mojej mamy, to osobiście urwę mu łeb i zagram nim w piłkę!!! – Odwrócił się i trochę spokojniejszy spojrzał na przerażonych przeciwlotników i obsadę mostka – No co? Przecież ten patałach nadaje się co najwyżej na cholernego pomywacza w trzeciorzędnym burdelu w Kairze, a nie na kucharza na okręcie Regia Marina… Swoją drogą ciekawy jestem, kto grubasa zaokrętował? – w zamyśleniu spojrzał w niebo, a pierwszy oficer, odpowiedzialny za ten przydział cichutko zmył się do radiostacji, skąd po chwili wrócił, niosąc dwie filiżanki aromatycznej kawy po neapolitańsku. – Pan się napije, panie kapitanie, szkoda nerwów, jeszcze ich natracimy w boju… kapitan z wdzięcznością przyjął kawę od pierwszego i podszedł do konsoli. – 40 węzłów? – zapytał – mieliśmy iść z maksymalną prędkością. – Tak jest, kapitanie, ale poszła nam już jedna czwarta mazutu, a jeszcze mamy walczyć, więc postanowiłem oszczędzić, a przy tej prędkości i tak żaden z okrętów herbaciarzy nas nie doścignie. – Dowódca z aprobatą skinął głową i spojrzał na mapę. – Niech radio wyśle szyfrogram do dowódcy zespołu na „Venezi”, że wroga nie ma w tym sektorze i udajemy się w umówione miejsce. Przewidywany czas przybycia jutro około godziny 1300. – Tak jest!
Stary podszedł do rury głosowej – sternik nowy kurs, prosto na wschód, maszyny, cała na przód, zobaczymy ile staruszek wyciągnie! Okręt, już idący z prędkością 40 węzłów bez wysiłku zaczął rozpędzać się jeszcze bardziej. Po kilku minutach, log pokazywał oszałamiające 45,7 węzła! Co ciekawe, wydawało się, że okręt robi tą prędkość bez najmniejszego wysiłku! – W porządku, maszynownia, proszę przeciążyć maszynownię i dać prędkość alarmową! – Tym razem okręt zaczął drżeć z potężnego wysiłku, a turbiny wyły tak potężnie, że obsługa maszynowni musiała porozumiewać się na migi. Po chwili okręt grzał ponad 49 węzłów! Kapitan chwycił za rączkę telegrafu maszynowego i przestawił go na 3/4 na przód, po czym dziób okrętu lekko opadł, a prędkość ustabilizowała się na 38 węzłach – I co, Afonso? – spojrzał dumnie na pierwszego oficera – A mówiłeś, że się nie da, co? Zaczynasz być równie irytujący, jak ten piekielny kuchcik… W porządku, pierwszy przejmuje okręt, niech oficerowie sprawdzą gotowość bojową, będę w swojej kajucie.
Morze Śródziemne, 26 sierpień 1942 roku.
Po śniadaniu na które była pizza neapolitana z bazylią i pomidorem, albo jak to określił kapitan: „Cholerna podróba pizzy, którą nawet Grecy by swoich kóz nie nakarmili”, kapitan wszedł na mostek. Od godziny na okręcie panował alarm bojowy, gdyż w oddali zauważono niezidentyfikowany samolot, który na szczęście nie zlokalizował samotnego niszczyciela. – Grupa bojowa 15 stopni na sterburtę, odległość 40 mil, prędkość 28 węzłów! – zameldował wachtowy. Barasso podszedł do mapy, spojrzał na wykreślony kurs armady a następnie zerknął na kompas i log. – Zmienić kurs. 20 stopni w prawo i cała na przód! – W tym momencie zza drzwi prowadzących do kabiny radio, wypadł przerażony podporucznik – Panie kapitanie, łączność z dowódcą naszych sił, otwartym tekstem! – Dowódca skoczył w kierunku kabiny i zatrzymał się z poślizgiem obok radiostacji – Tu dowódca „Emilio”, co się dzieje?! – …steśm…takow…d….ły wrog…pom… – Powtórz wiadomość, powtórz!!! – Odpowiedziały tylko szumy, kapitan spojrzał na radiowca, a ten pokręcił głową – Z tego co zrozumiałem panie kapitanie są w kontakcie z wrogiem… – AALAAARRMMM!!!! – ryk pierwszego poderwał wszystkich z miejsca, nim rozległ się jęk syreny alarmowej, dowódca już podnosił potężną lornetę morską i spoglądał w kierunku wskazywanym przez obserwatora – Brytyjski niszczyciel „Jutland”! Idzie w naszą stronę! Ponad cała naprzód, ster lewo na bort, wszystkie działa OGNIA!!! – okręt położył się na burtę w szybkim zwrocie, a osiem dział kaliber 135 milimetrów zaczęło swój śmiertelny koncert. Brytyjczyk nawet nie zdążył obrócić wież w naszą stronę gdy pierwsze włoskie pociski zmieniły jego nadbudówki i przednie stanowiska artyleryjskie w pokręconą masę złomu, malowniczo wymieszaną z ciałami obsługi. Druga salwa, trzecia. Po czwartej brytyjski okręt był już tylko wrakiem, który powoli pogrążał się w morskich odmętach – TORPEEEDYYYYY!!!! Torpedyy z lewej BURTYYY!!! – przerażony, piskliwy wrzask grubego kucharza uratował im życie. Kapitan rzucił się na koło sterowe i odpychając sternika, pchnął je do oporu w lewo. Torpedy przeszły tuż przy burtach, a załogi wyrzutni torpedowych zarzekały się, że słyszały wycie ich turbin. Kapitan wyskoczył na skrzydło mostka i spojrzał z szerokim uśmiechem na krnąbrnego kucharza – Wszystkie grzechy odpuszczone, Bartolomeuszu! – krzyknął i zamiótł swoją kapitańską czapką pokład w ukłonie. Odwrócił się od rozanielonego kuka i półgębkiem mruknął do pierwszego, tylko na Boga, niech on więcej nie gotuje…
Okręt zbliżał się do pola walki. Idąc całą na przód minął uchodzący z pola walki pancernik „Roma” z rozbitą wieżą numer 1 i znacznym przechyłem, gdy nagle, z dymu, w odległości około siedmiu kilometrów wyłonił się pancerny kolos z dumnie powiewającą na maszcie banderą Royal Navy. Na „Lionie”, bo to był on, w całej swojej okazałości, również zauważono wroga i wszystkie działa średniego kalibru otworzyły ogień. Artylerzyści na „Paolo”czuwali przy załadowanych działach, to też od razu otworzyli ogień w stronę wrogiego okrętu, uzyskując trafienia za pierwszym razem, co nie było specjalnie skomplikowane, biorąc pod uwagę rozmiary przeciwnika i dzielący ich dystans. Nie minęła chwila i niszczyciel podszedł na 3 kilometry do pancernika, nagle wahnął się lekko w lewo, by umożliwić salwę prawoburtowej wyrzutni torped, a następnie poszedł ostro na sterburtę a lewoburtowa i centralna wyrzutnia również posłały swoje śmiercionośne rybki w kierunku wroga. Torpedy nie mogły chybić z takiej odległości. Kilka gejzerów wykwitło przy burcie pancernika, zalewając przedziały wodoszczelne i powodując eksplozje kotłów. Niestety, z tej potyczki włoski niszczyciel nie wyszedł bez szwanku. Brytyjscy artylerzyści znali się na swojej robocie i strzelali bardzo celnie. Zniosło usadowione za tylnym kominem dwa sześciolufowe stanowiska działek, zablokowało centralną wyrzutnię torped, a wieża numer trzy nadawała się na złom. Co gorsza jeden z pocisków przerwał główny przewód pary, przez co prędkość okrętu drastycznie spadła. Na pomost wpadł upiór, w którym dopiero po chwili kapitan i pierwszy rozpoznali kucharza. Ten słaniając się na nogach, chwiejnie stanął na baczność i zasalutował – Panie kapitanie, melduję. Pożar w rufowym magazynie amunicji ugaszony, kambuz i mesa oficerska rozbite, rufowe wieże, jedna rozbita druga uszkodzona, załogi rufowych działek 20 mm wybite, ranni w maszynowni numer dwa, doktor już się nimi zajmuje, ja idę pomóc w maszynowni. – Ruszył do zejściówki, a następnie się zachwiał i siadł pod tylną ścianą mostka – Albo tu sobie trochę posiedzę… – mruknął i stracił przytomność. Medycy natychmiast się nim zajęli a dowódca nakazał odwrót do bazy.
UWAGA! Wszystkie osoby i wydarzenia są tylko i wyłącznie fikcją literacką!!!
PODSUMOWANIE.
Okręt jest po prostu wspaniały! Ja wiem, że to jest nadal status WiP, wiem, że ulegnie pewnym zmianom, ale jest super – duper – hiper – kurna – zajefajny!!!
Jego olbrzymia prędkość, siła uderzeniowa (12 rur torpedowych o zasięgu 12 km i czasie przeładowania poniżej 50 s!!! osiem dział 135 mm strzelających co 7 s.) i niezła dzielność bojowa (lekkie opancerzenie), dają nam małego i wrednego zabójcę. Ja wiem, można się przyczepić do zwrotności (na pełnym gazie potrzebuje do zwrotu powierzchni trzech województw, to tak jak MiG-29 😉 ), kamuflarzu (7,1 km z powierzchni to jednak trochę jest…), czy prędkości torped (51 węzłów), ale przyjemność z gry i ta swoista miodność tej łajby, pozwala te wszystkie drobiazgi jej wybaczyć 😉 Czy bym kupił ten okręt? W tej konfiguracji? Bez zastanowienia! Poczekam teraz na kolejne wersje tego wrednego Makaroniarza, ale tak czy siak – MUSZĘ GO MIEĆ!!!
Do zobaczenia na cyfrowych morzach i oceanach, a kolejne recenzje, jak zawsze, już niebawem! 😉
Paweł Lex Lemański
Dzięki za kawał dobrej morskiej lektury.
Aha, Lamborghini, pisze się przez „h” i w związku z tym w wymowie jest „g”, a nie „dż”.
Zapowiadany niszczyciel ciągle przypomina mi o sporej liczbie okrętów premium w przygotowaniu i chciałoby się wiedzieć, jakie zasady będą przyświecały ich wprowadzaniu do gry… Czy będzie to ad hoc, w miarę potrzeby i ze względu na zasoby graczy? Czy raczej będzie jakaś reguła? Bo wraz z pojawieniem się agencji badawczej wzrośnie zapotrzebowanie i zróżnicowanie okrętów. Na pewno nie weźmie się ich wszystkich, więc potrzeba by trochę informacji, żeby planować. USS Somers jako pierwszy niszczyciel trafił do zbrojowni za stal, jak to będzie z Paolo Emilio i innymi, bo przecież w przygotowaniu także IJN Hayate, czyli powiedzmy Yougumo na sterydach, ale jest też już kandydat na Francuza – Marceau, czyli w zasadzie Kleber z artylerią uniwersalną. To już konkretna reprezentacja jeśli chodzi o różne nacje, może będzie też dd-ek premium dla Niemiec np. prototypowy Z1945. O okrętach jak USS Puerto Rico, czyli wersja Alaski na 10 tier nie wspominam. Kto wie? Co zbierać i na kiedy?