Hermes w „najniebezpieczniejszym momencie wojny”
HMS Hermes, wcielony do służby w 1924 roku, był pierwszym na świecie okrętem zamówionym, zaprojektowanym i zbudowanym specjalnie jako jednostka mająca obsługiwać samoloty.
Mierzący 183 metry lotniskowiec był w swoich czasach szczytowym osiągnięciem technologicznym, przykuwającym wzrok swoim płaskim pokładem lotniczym i imponująco wysoką nadbudówką wyspową. Jednak do końca lat 30. projektanci Royal Navy opracowali wiele innowacyjnych rozwiązań, czyniąc okręty nowej klasy większymi, szybszymi i potężniejszymi, przez co Hermes oddelegowany został do rezerwy w charakterze okrętu szkoleniowego zaledwie rok przed wybuchem II wojny światowej.
Po szybkiej reaktywacji w sierpniu 1939 roku lekki lotniskowiec Hermes służył dzielnie w walkach z niemieckimi rajderami na Atlantyku aż do połowy roku 1940. Po kapitulacji Francji jego samoloty odznaczyły się w walkach o port w Dakarze, kontrolowanym przez rząd Vichy. Zuchwale zaatakowały one wtedy pancernik Richelieu, zbliżając się na małą odległość i zrzucając torpedy, które wyłączyły potężny francuski okręt z walk na długie miesiące.
W 1941 roku HMS Hermes starł się z jednostkami włoskimi we wschodniej Afryce oraz irackimi rebeliantami w Zatoce Perskiej. Krótko po tej ostatniej kampanii Cesarstwo Japonii wypowiedziało wojnę Aliantom, co stwarzało zagrożenie dla brytyjskich pozycji w południowej Azji. Z tego względu lotniskowiec Hermes, który przechodził akurat modernizację w południowej Afryce, przydzielony został do Floty Wschodniej, stacjonującej w Cejlonie Brytyjskim (obecnie Sri Lanka), by powstrzymać japońską szarżę. Tam właśnie HMS Hermes spotkał swoje przeznaczenie.
W początkach kwietnia 1942 roku japoński admirał Nagumo, dowodzący tą samą grupą uderzeniową lotniskowców Kido Butai, która uczestniczyła w ataku na Pearl Harbor w grudniu poprzedniego roku, dokonał zmasowanego ataku na brytyjskie pozycje na Oceanie Indyjskim. Sam Winston Churchill określił te wydarzenia mianem „najbardziej niebezpiecznego momentu wojny”. Brytyjczycy znaleźli się w trudnym położeniu po tym, jak Japonia przeszła niczym burza przez Indie Wschodnie, zajmując przy tym Hongkong i Singapur, dławiąc w zarodku wszelki opór, jaki marynarki Alianckie mogły stawić w trakcie Bitwy na Morzu Jawajskim – a wszystko to w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
Utwierdzona w swojej potędze, złożona z pięciu lotniskowców grupa ekspedycyjna Nagumo zaatakowała 5 kwietnia setkami samolotów i chociaż Brytyjczycy otrzymali ostrzeżenie o ataku, to Japończycy zatopili kilka okrętów i zniszczyli instalacje portowe w Cejlonie, odnosząc przy tym minimalne straty własne.
8 kwietnia w godzinach popołudniowych, gdy wydawało się, że najgorsze już minęło, Hermes znajdował się w porcie Trincomalee, gdzie rozładowywał swoje samoloty i przygotowywał się do kolejnych operacji. Nagle z jego syren rozległ się sygnał alarmowy i wszyscy marynarze zostali wezwani na stanowiska bojowe.
Przechwycono japońskie komunikaty radiowe, które wskazywały jasno, że nalot na Trincomalee jest nieunikniony. Okręt wypłynął wraz ze swoim niszczycielem eskortującym HMAS Vampire, obierając kurs na południe wzdłuż wybrzeża. Chciał tym samym uniknąć losu amerykańskiej floty pacyficznej, która zaskoczona w Pearl Harbor była bezbronna.
Wczesnym rankiem Japończycy pojawili się na Trincomalee niczym tajfun, zatapiając jeden okręt i uszkadzając instalacje nadbrzeżne. Kilka godzin później japońskie samoloty zwiadowcze wykryły Hermes oraz Vampire wracające w kierunku Trincomalee, na co Nagumo zareagował rozkazem startu 85 bombowców nurkujących, by obrócić powracające okręty Royal Navy w perzynę. Hermes, który wszystkie swoje samoloty zostawił w porcie, mógł polegać jedynie na swojej lichej artylerii przeciwlotniczej lub wiotkim wsparciu lotniczym RAF, które zresztą przybyło zbyt późno i nie miało znaczącego wpływu na przebieg wydarzeń.
Marynarz obsługujący zamek w jednym z sześciu dział kal. 140 mm na pokładzie Hermesa, wspomina:
Nagle na tle słońca pojawiły się samoloty i nie licząc kilku pudeł o włos, każda ich bomba sięgała celu. Rozdzierały pokład niczym palec papierową chusteczkę, czyniąc spustoszenie w trzewiach okrętu. […] W pewnym momencie doszło do potężnej eksplozji, która, jak się zdawało, wyniosła nas nad powierzchnię wody – to rufowy magazyn eksplodował, a później następny, tym razem od strony sterburty. Od tego momentu nie mieliśmy już żadnej łączności z mostkiem – został on bezpośrednio trafiony bombą i kapitan oraz cały personel mostku zginęli.
–Stanley B. Curtis, Royal Navy
Po około 15 minutach Hermes zaczął się mocno przechylać na bakburtę i wkrótce wydano rozkaz opuszczenia pokładu. W czasie, gdy brytyjscy marynarze ratowali swoje życia i chwytali się wszystkiego, co utrzymywało się na powierzchni, bombowce nie przestawały zrzucać swoich ładunków i to, co niegdyś było dumą lotnictwa morskiego Royal Navy, szybko zamieniało się w dymiący wrak.
Jak do tego doszło?
Może i Hermes nie był najnowocześniejszą jednostką, ale czy jego koniec musiał być aż tak sromotny? Przy ocenie tej sytuacji trzeba wziąć pod uwagę, że okoliczności nie były dla Royal Navy sprzyjające – jej siły były rozproszone dosłownie po całym świecie i nie mogły równie skutecznie bronić każdego zakątka Imperium. Przyjrzyjmy się jednak bliżej kluczowym aspektom, które zdecydowały o losie Hermesa.
- Obrona przeciwlotnicza z poprzedniej epoki. Uzbrojenie przeciwlotnicze Hermesa okazało się niewystarczające w obliczu zmasowanego ataku lotniczego, ponieważ pochodziło z czasów, gdy taktyka użycia lotnictwa morskiego była zupełnie inna. Jego trzy dedykowane stanowiska przeciwlotnicze (2 stanowiska kal. 102 mm i 1 stanowisko 4 kal. 40 mm) oraz szereg dział mniejszego kalibru miały w założeniu odstraszać mniejsze formacje przypadkowo napotkanych samolotów, a nie rój szybkich, nowoczesnych bombowców nurkujących.
- Minimalna eskorta. Hermes pływał w towarzystwie tylko jednego australijskiego niszczyciela, pochodzącego jeszcze z czasów I wojny światowej – HMAS Vampire. Choć nadawał się on do zwalczania okrętów podwodnych i kutrów torpedowych, to w walce z dużymi nawodnymi okrętami wojennymi, a już na pewno przeciw dziesiątkom bombowców – mógł zrobić niewiele więcej niż zabrać na pokład ocalałych z tonącego lotniskowca. Tego zresztą też nie dokonał, ponieważ krótko po zatonięciu Hermesa, podczas drugiej fali ataku Vampire został rozdarty na pół przez celnie zrzuconą japońską bombę.
- Brak wsparcia myśliwców. Standardem we wszystkich marynarkach posiadających lotniskowce był protokół patrolowania strefy powietrznej, w myśl którego lotniskowiec zawsze miał na podorędziu myśliwce gotowe do obrony – czy to na pokładzie, czy przebywające niedaleko w powietrzu. Taki sposób obrony nie tylko ułatwia i przyspiesza wykrycie nadciągającego przeciwnika, ale zmusza go również do wejścia w ogień krzyżowy, składający się z ostrzału przeciwlotniczego atakowanego okrętu oraz ognia prowadzonego przez patrolujące myśliwce, mogące atakować praktycznie z każdej strony.
Hermes, który służył na Oceanie Indyjskim jako lekki lotniskowiec uderzeniowy, wyposażony byłby jedynie w bombowce torpedowe Fairey Swordfish, gdyby ich wcześniej nie rozładował. Obrona przeciwlotnicza tego dnia miała być zapewniona przez lotnictwo lądowe, ponieważ Hermes płynął wzdłuż wybrzeża. Wsparcie, złożone z 6 należących do RAF samolotów Fairey Fulmar, w końcu dotarło, ale było to zdecydowanie zbyt mało, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla mrowia japońskich bombowców. - Brak pancerza pokładowego. W przeciwieństwie do opancerzonych lotniskowców klasy Illustrious, dolne pokłady Hermesa bronił przed nalotem jedynie cal elastycznej stali tworzący pokład – żadna przeszkoda dla japońskich bomb przeciwpancernych z opóźnionym zapłonem, o czym świadczą słowa Stanleya Curtisa. Dziesiątki takich bomb przebiły się przez cienką, stalową barierę i eksplodowały na dolnych pokładach, w pobliżu magazynów paliwa lotniczego i amunicji, wzniecając niemożliwe do ugaszenia pożary i skazując okręt na zagładę.