Scapa Flow. Styczeń 1941 rok.
Poniedziałek. 0700.
Właśnie dostałem awans. Obok mnie, ściśnięty z innymi marynarzami na pace ciężarówki siedział mój przyjaciel, z którym razem otrzymaliśmy patent oficerski równo rok temu, w styczniu 1940 roku. Wojna nabrała rozpędu i już po roku awansowano nas do pełnych poruczników, co miało swoje zalety. Otóż porucznik, to najlepszy stopień we flocie. Za wysoki by dostawać opieprz, a za razem za niski, by być za coś faktycznie odpowiedzialnym. Równocześnie z awansem skierowano nas na nowy okręt. Mieliśmy zamustrować na HMS Cossack. W miarę nowy, wprowadzony do linii w czerwcu 1938 roku nisczyciel. Akurat wrócił z remontu, podczas którego przezbrojono go dostosowując do osłony konwojów i dużych zgrupowń floty. Posiadał teraz trzy podwójne stanowiska armat kalibru 120 milimetrów, które mogły razić cele w odległości 12 kilometrów. Przeciwko ciężkim jednostkom wroga okręt miał do dyspozycji jedną poczwórną wyrzutnię torped, mogącą razić cele w odległości 10 kilometrów od okrętu. Andy, mój przyjaciel zacierał ręce, gdyż to on miał objąć stanowisko oficera broni przeciwpodwodnej i torpedowej. Jak mówił, aparat mógł odpalić równoczesną salwę czterech torped, lub walić sekwencyjnie, po jednej, co dawało większe pole manewru. Ja, por. Jack Knight, miałem mniejsze powody do zadowolenia. Jako oficer artyleryjski miałem dowodzić głównym uzbrojeniem, a po remoncie pozostały mi tylko trzy stanowiska głównego kalibru. W miejsce wieży Y na rufie zamontowano podwójne stanowisko 102 mm, które mogło razić cele powietrzne. Dodatkowo okręt dysponował sześcioma szybkostrzelnymi działkami kaliber 40 mm (1×4 i 2×1) oraz dwoma poczwórnymi stanowiskami wkm kal. 12,7 mm. Do obrony przed lotnictwem jak ulał.
Nasza udręczona gromadka wysypała się z paki ciężarówki na nabrzeże i naszym oczom ukazał sie nasz nowy dom. Okręt był piękny. Jego rasowe linie sprawiały wrażenie, jakby rwał się do biegu. Ostra, mocno skośna dziobnica, zwarta bryła nadbudówek, dwa lekko odchylone do tyłu kominy i zaokrąglona rufa sprawiały, że nawet przycumowany, Cossack wyglądał, jak by szedł z pełną prędkością. Zauważyłem, że o reling nadbudówki, poniżej odkrytego pomostu oparł się brodaty jegomość, który spoglądając na nas szczerzył zębiska, między którymi tkwiło potężne cygaro, wypuszczające kłęby dymu, jak z małej lokomotywy. Po paskach komandora na rękawie zorientowałem się, że to nasz nowy dowódca.
– Pododział w dwuszeregu zbiórka! Baczność! – Wrzasnąłem, po czym odwróciłem się w stronę dowódcy i zasalutowałem.
– Porucznicy Jack Knight i Andrew Bull plus szesnastu podoficerów i marynarzy uzupełnienia meldują się do służby!
Stary odsalutował
– Witam na okręcie Poruczniku. Pana i pańskiego kolegę zapraszam do mesy oficerskiej, bosman zajmie się marynarzami.
Odsalutowałem i dałem komendę rozejść się. Ruszyliśmy w kierunku trapu, po odsalutowaniu banderze, oddaliśmy nasze worki marynarskie bosmanowi i ruszyliśmy za młodym podchorążym, który zaprowadził nas do dowódcy.
– Siadajcie, panowie. Herbaty?
Skinęliśmy głowami, a dowódca nalał nam do kubków aromatycznej herbaty, i siadając wyjął zza pazuchy małą piersióweczkę z nierdzewnej stali i bez pytania dolał nam do kubków solidną porcję whisky.
– Tutaj, w Przedsionku Piekła, trzeba się rozgrzewać od środka – puścił do nas oko i wygodnie rozparł się w fotelu. – Macie coś dla mnie?
Podaliśmy mu nasze rozkazy, które zaczął nieśpiesznie czytać pomrukując coś pod nosem.
– Jack, masz doświadczenie jako artylerzysta?
– Tak jest, dowódco, od promocji pływałem na niszczycielach. Najpierw jako dowódca wieży, później jako zastępca dowódcy artylerii.
– Ok. Andy, wiem że masz na koncie okręt wroga?
– Tak, utłukliśmy jednego Włocha na śródziemnym. Jack okładał go z dział, ale my wykończyliśmy go torpedami.
– Czyli wszystko w porządku. Witam na mojej łajbie, mam nadzieję, że nie oczekujecie typowej dyscypliny Royal Navy? Jestem Irlandczykiem i mam lżejsze podejście do ludzi. Wymagam szacunku do siebie jako kapitana i do starszych oficerów, a także dobrych stosunków z podwładnymi. Tworzymy tutaj zgraną załogę i chcę, zeby tak pozostało. Wszystko jasne? – popatrzył na nas i uniósł brwi, widząc nasze rozradowane gęby. – Coś przeoczyłem?
– Wszystko jasne!, po prostu, zawsze mieliśmy trochę kłopotów z regulaminami…
Teraz on się roześmiał – Widzę, że się polubimy. Wyjście w morze o dwudziestej zero zero.
Zauważyliśmy zastępcę dowódcy, który z przerażeniem się nam przyglądał.
– O co chodzi Greg? – Zapytał ze śmiechem dowódca.
– Nic takiego Paul, tylko wyobraziłem sobie właśnie ubzdryngoloną obsadę dział, strzelającą sobie wesolutko do wszystkiego co popadnie, podczas gdy nasz okręt będzie zygzakował jak pijany zając, omijajac bliskie wybuchy bomb i pocisków… – Wzdrygnął się… – Boże, gdzie ja trafiłem… – jękną i kręcąc głową zniknął w zejściówce,
Środa, 450 mil na północny zachod od Scapa, 1330.
Szliśmy z prędkością 20 węzłów w dlaszej osłonie pancerników Nelson, King George V i Queen Elizabeth. Wraz z nami szły jeszcze dwa niszczyciele. Prowadzący, polski ORP Błyskawica i HMS Gallant. Bezpośrednią osłonę pancerników stanowiły szybkie krążowniki. Dane wywiadu mówiły o silnej grupie okrętów niemieckich, które przedarły się na północny Atlantyk i powinny znajdować się w naszym sektorze. Wszedłem na odkryty pomost bojowy, niosąc w jednej ręce pękaty dzban gorącej herbaty, i wianuszek kubków na drucie, drugą ręką, w myśl złotej zasady „jedna ręka dla siebie, druga dla okrętu”, łapałem się wszystkiego, co pomagało mi utrzymać równowagę na rozhuśtanym pokładzie. Na pomoście czuwała pełna obsada wraz z dowódcą i pierwszym, okutana w grube sztormiaki i zydwestki, które choć trochę chroniły przed przenikliwym zimnem, które od wieków towarzyszyło marynarzom pod tymi szerokościami geograficznymi. Dowódca mnie zauważył i jego broda śmiesznie się poruszyła, co znaczyło, ze jej własciciel właśnie sie szeroko uśmiechnął.
– Jack, dobry człowieku, widzę, że wiesz co jest potrzebne twojemu dowódcy do szczęścia!
Złapał parujący kubek i zaczął ogrzewać sobie dłonie. Po chwili cała obsada miała już gorący napój w dłoniach. Stary podejrzliwie powąchał herbatę i popatrzył na mnie z wyrzutem. Roześmiałem się i z kieszeni sztormiaka wyciągnąłem pokażną piersiówkę, z której dolałem wszystkim rumu do kubków. Humor dowódcy się poprawił jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
– I co tam synu? – zagadnął?
– Właśnie idę na wachtę do centrum bojowego i pomyślałem, że przydało by wam się coś na rozgrzewkę, uśmiechnąłem się i skierowałem do zejściówki – W sumie, u mnie jest lepiej, cieplej i nie leje – zanosząc się śmiechem dałem nura do włazu, uciekajac przed nadlatującym kubkiem, ciśniętym w moją stronę przez starego.
– Co tam? – Spytałem wchodząc do centrum bojowego. Mój zastępca, podporucznik Zack Worth zdjął z uszu słuchawki z mikrofonem i przeciągnął się wstając z fotela zamocowanego przy komputerze artyleryjskim. – Cisza i spokój. Nasz radarzysta przysypia, mówi, ze przez tą pogodę jest za dużo zakłóceń i prędzej coś z pomostu wypatrzą, niż on na ekranie… Podszedłem cicho do stanowiska radaru i kopnąłem w kostkę operatora – Nie śpij, bo ci antenę ukradną! – Ten leniwie otworzył oko – a niech sobie biorą, poruczniku, sam pan widzi, że na ekranie kasza, w taką pogodę, radar jest tak samo użyteczny jak scyzoryk w dokach Londynu… Miał rację, na ekranie widać było tylko biały szum, w którym nie było szans wypatrzyć czegokolwiek. Skinąłem głową – Ok, ale zerknij na niego co jakiś czas… Siadłem w fotelu ia założyłem słuchawki.
– Centrala do pomostu, melduję objęcie wachty.
– Pomost do centrali. Przyjąłem, bądźcie w gotowości, z Georga dają znać, że ich radar coś zobaczył 30 kilometrów przed dziobem.
– Przed chwilą gadałem z naszym radarzystą – same zakłócenia…
– Rozumiem, bądźcie w gotowości!
– Tak jest!
Usadowiłem się wygodnie i sięgnąłem po papierosa do paczki leżącej na panelu – Mogę? – starszy bosman z sumiastym wąsem skinął głową z uśmiechem – a nie ma pan, poruczniku, czegoś na wzmocnienie? Roześmiałem się i wyjąłem z kieszeni dość poważnie uszczuplony zapas rozgrzewacza – Trzymaj, tylko zostaw mi parę kropel. Bosman uśmiechnął się z wdzięcznością i pociągnął tęgi łyk, po czym oddał mi butelkę – dzięki, poruczniku, teraz czuję, że żyję…
Środa 1500.
Poczuliśmy, że okręt zaczął przyśpieszać. Zerknąłem na wskazania logu. okręt rozwijał już maksymalne 36 węzłów i zaczął drżeć z wysiłku.
– Przypiąć się! – krzyknąłem, rownocześnie zapinając pasy, utrzymujące moją szanowną osobę na fotelu. Minusem służby na niszczycielach było wieczne kołysanie i podskoki, które się nasilały przy złej pogodzie i dużej szybkosci.
– Pomost do centrali! Cel niszczyciel, lewo trzydzieści zasięg 13 kilometrów!
– Tu centrala, przyjąłem! Dalmierz podaj koordynaty!
– Dalmierz do centrali! Cel, duży niszczyciel! Odległość 12, zmniejsza się, namiar 30 lewo, przechodzi w 35, odległośc 10,5 stała!
Wprowadzaliśmy dane do komputera, który po przeliczeniu kątów, kursów, szybkości i odległości, przesłał dane odnośnie obrotu i uniosu dział.
– Uwaga na działach, salwa burzącymi, PAL!
Okręt zadrżał od wystrzału sześciu stodwudziestek.
– Dalmierz do centrali dodajcie 20 metrów i strzelajcie!
– Działa, ogień ciągły!
Okręt zaczął iść zygzakiem, pewnie dowódca bał się torped, równocześnie, słyszeliśmy bliskie wybuchy pocisków wokół burt, i nie były to pociski z niszczyciela. – Co tu się dzieje do cholery? – spojrzałem na bosmana, który miał równie zdziwiony wyraz twarzy co ja. Okręt nagle położył się w ostrym zwrocie, pewnie rzucaliśmy torpedy.
– Pomost do centrali, niszczyciel ma dość, następny cel, krążownik, odległość 10 na wprost przed dziobem!
– Zrozumiałem, dalmierz, słyszałeś?
– Tak jest, prędkość wroga 30 odchodzi w lewo! odległość 9,5, maleje!
Szybkie przeliczenia i po chwili wieże A i B rozpoczęły ostrzał, na zmianę pociskami burzącymi i przeciwpancernymi. Okręt znowu zrobił gwałtowny zwrot – Tu dowódca, wybacz Jack, torpedy rzuciliśmy, zaraz powinny…
Potężna eksplozja zagłuszyła resztę słów dowódcy, a straszliwy wstrząs wyrwał mój fotel z mocowań i cisnął mną o gródź. Kiedy się lekko otrząsnąłem, jednym ruchem rozpiąłem pasy i pozbierałem się z pokładu. Podkuśtykałem do swojego stanowiska. Bosman juz do siebie doszedł i robił przegląd elektryki, zerknąłem na chorążego przy ekranach radaru. Ten z głupią miną wpatrywał się w ciemne panele. Następnie popatrzył na mnie – Co sie do ciężkiej k… nędzy stało??!! – Nie mam pojęcia, okręt płynie dalej. Podłączyłem z powrotem wtyczkę słuchawek do gniazda w konsolecie. – Pomost tu centrala!
Cisza…
– Pomost, tu centrala, żyjecie?!
Nadal nic. Zerwałem słuchawki – Bosmanie pilnuj bałaganu, Chorąży i tak nie masz nic do roboty, leć po mojego zastępcę i pomóżcie bosmanowi, ja idę na pomost.
Po zwichrowanej schodni udało mi się wdrapać na stanowisko dowodzenia i o mało nie puściłem pawia. Krew przelewała się po pokładzie, zmieszana z wodą, z padającego deszczu ze śniegiem, wszędzie walały się pourywane kończyny. Spojrzałem w górę i zrozumiałem, czemu radar milczał. Obydwa stanowiska dalocelowników na których były zamontowane radary były pogruchotane, a maszt za nimi dziwnie przekrzywiony. Nagle kątem oka zauważyłem ruch. Podskoczyłem do dowódcy, który miał pocharataną nogę i bok. – Żyje pan! – Tak mi się wydaje, ale nie dam rady dowodzić, pierwszy nie żyje, sterówka pod nami rozbita, nie wiem co z obsadą, wygląda na to, że przejmujesz dowodzenie. Popatrzyłem na niego przerażony – A kapitan Bodwell? – Wskazał głową na coś co jeszcze kilkanaście minut temu było człowiekiem – jesteś najstarszy stopniem… Skinąłem głową i ułożyłem go delikatnie na pokładzie – niech pan poczeka – skinął głową i sprawną ręką odpalił cygaro. Podszedłem do stanowiska dowódcy i sięgnąłem po mikrofon, o dziwo działał.
– Lekarz i sanitariusze na pomost, dowódca ciężko ranny. Pierwszy oficer i nawigator nie żyją, z rozkazu komandora przejmuję dowodzenie. Sternik do zapasowej maszyny sterowej, pozdrowimy ten cholerny pancernik, który pocharatał nam okręt!
Zobaczyłem zdziwione spojrzenia doktorka i sanirariuszy, którzy łatali dowódcę i odprowadzali na dół, do izby chorych.
– Andy, żyjecie?
– Tak jest, pan komandor?
– Nie, ja, Jack, Stary ranny, reszta obsady pomostu wybita, przejąłem dowodzenie. Widzisz ten pancernik 18 kilometrów za rufą?
– Tak, a co?
– Jak blisko mam podpłynąć, żebyś mu mógł przysunąć swoimi rybkami?
– Im bliżej tym lepiej, tak 5 km bedzie w sam raz.
– Mówisz i masz, bądź z chłopakami gotowy
– Centrala, tu pomost, wszystko gra?
– Ni cholery, poruczniku, komputer rozwalony, kilka godzin roboty…
– Ok, zabierajcie się do pracy, działonowi, prowadzić ogień wg wskazań z pomostu, jasne?
– Tak jest!
Okaleczona jednostka wykonała szeroką cyrkulację – Maszynownia, dajcie mi wszystko co macie! – Okręt przysiadł na rufie gdy przeciążone kotły popchnęły wały napedowe, a wielkie śruby z brązu wgryzły się w wodę, wyrzucając okręt do przodu. Po chwili, na pomost dotarła obsada z drugiej burty bojowej i przygotowaliśmy się do boju. W międzyczasie podniosłem do oczu lornetę i rozejrzałem sie dookoła. Nelson miał wyraźne przegłębienie na dziób i wyłączoną z akcji wieżę A, King miał porozbijane nadbudowy i płonął na śródokręciu. Queen Elizabeth jakoś się trzymała, ale widać było po niej stoczoną walkę jakieś 20 kilometrów od nas tonął Gallant i nie mogłem się doliczyć trzech krążowników. Błyskawica podeszła do nas na odległość dwóch kilometrów i aldisem zapytała o nasze zamiary, gdyż ona mając na pokładzie rozbitków z Gallanta i jednego z krążowników wycofuje się z pola walki. Odpowiedziałem, że mamy jeszcze torpedy na jeden atak i zaraz dołączamy.
– Torpedy do pomostu, jesteśmy gotowi!
– Ok, ruszamy!
Okręt ustawił się dziobem w kierunku potężnego pancernika Gneisenau i szedł z pełną prędkością. Odległość malała błyskawicznie. Niemcy wreszcie dojrzeli szarżujący niszczyciel, o którym myśleli, ze już spoczywa na dnie i w panice otworzyli ogień z całej dostępnej artylerii, równocześnie robiąc zwrot. Ale im byliśmy bliżej, tym dokładniej było widać zniszczenia na jego pokładzie.
– Odległość 5! – Wrzasnął obserwator obsługujący przenośny dalmierz
– Zwrot w prawo! Uwaga na torpedach!
– Poszły!
– Zasłona dymna! Odrywamy się!
Okręt dygotał od obrotów śrub i małokalibrowych pocisków trafiajacych w kadłub. Rufowe stanowiska 120 i 102 milimetrów zasypywały pokłady wroga gradem pocisków burząco – odłamkowych, siejąc śmierć wśród ich grup ratowniczych. W tym momencie, na całej długości burty pancernika wytrysnęły cztery potężne gejzery, gdy nasze rybki osiągnęły cel. Równocześnie zniknął nasz drugi komin, zniesiony celnym strzałem artylerii średniego kalibru. Na szczęście zbawczy dym ukrył nas przed wzrokiem wroga, a pokaleczony okręt skierował się w kierunku bazy, idąc w szyku torowym za polskim niszczycielem.
– Tym razem wygraliście, psubraty – mruknąłem pod adresem Niemców – ale my tu jeszcze wrócimy…
– Podporucznik Brax, przejmuje pan pomost – powiedziałem i zszedłem zejściówką w głąb okrętu, zobaczyć, jak czuje się komandor.
Wszystkie wydarzenia opisane powyżej, to tylko i wyłącznie fikcja, powstała w szalonym umyśle autora!
Co do samego okrętu – świetny spotter, z niezłą prędkością i dobrymi działami. Walczy jak równy z równym przeciwko niszczycielom, ale tylko maksymalnie VIII tieru. Jak rzuci na „dziewiątki”, to żegnaj ciociu. Trochę brakuje mi większej ilości torped, ale rekompensuje to możliwośc strzelania ich pojedyńczo. Dodatkowo mamy do dyspozycji hydro, więc jako zwiadowca, jest to dosyć niebezpieczny okręt. Czy warto kupić? Tu będę raczej nieobiektywny, bo jestem maniakiem niszczycieli i sam pewnie go kupię (a potem mnie żona zamorduje, że wydaję na głupoty 😉 ), i szczerze go polecam wszystkim tym, którzy lubią grać tymi kąśliwymi jednostkami.
Jak zwykle czekam na Wasze komentarze!
Do zobaczenia na cyfrowych wodach!
Paweł Lex Lemański
„Dane wywiadu MUWIŁY<—— DO POPRAWY o silnej grupie okrętów niemieckich,"
Wiem, wiem, czasem się zdarza, właśnie skończona korekta – dzięki 🙂