Herbata kontra Pizza.
Czerwiec 1941 rok, Gibraltar.
Potężny pancernik, „Duke of York”, bliźniak opromienionego chwałą „King Georga’a V” stał przy pirsie w porcie wojennym Gibraltaru. Załoga, korzystając z czasu wolnego włóczyła się po mieście, a zgraja stoczniowców obsiadła okręt jak rój pracowitych pszczółek i przygotowywała go do służby na śródziemnomorskim teatrze działań.
– Kapitanie, dowódca i oficerowie „Błyskawicy” zaprosili nas i chłopaków z „Nelsona” na imprezę, jedzie pan? – pierwszy patrzył na mnie z szatańskim błyskiem w oku.
– Jasne, chcecie upić starego, co? – zarechotałem – poczekaj, tylko się ogolę.
– Czekamy w wozie koło trapu, wodzu. – odparł i wyszedł z mesy.
Kiedy ruszyliśmy, pożałowałem, że nie poszliśmy na piechotę. Tłok na ulicach bazy i miasta był tak wielki, że samochód miał problem z przeciśnięciem się. Jako, że jest zakaz używania klaksonów, od których mogły by rozsypać się skały Gibraltaru, kierowcy stosowali wszelkie inne metody. Jedni walili pięściami w drzwi, jeszcze inni rzucali przez okna puszkami po piwie i wszystkim, co im nawinęło się pod rękę. Jim, nasz nawigator, miał lepszy sposób. Wychylił się przez okienko i czyścił drogę przed maską wykrzykując wiązanki najbardziej plugawych przekleństw, jakie w życiu słyszałem, a ze robił to w kilkunastu językach, skutek był powalający. Ze zdziwieniem zauważyłem, że przez pół godziny nie powtórzył się ani razu… Kiedy dotarliśmy do klubu oficerskiego, zabawa szła już na całego. Na Sali wymieszały się mundury brytyjskie, kanadyjskie, polskie, Wolnych Francuzów. Ponieważ imprezę organizowali Polacy, to ilość napojów wysokoprocentowych spowodowała, że śmiechy były bardzo szczere, a zżarty i wygłupy coraz bardziej luźne i swobodne.
– No i wreszcie są nasi podopieczni! – rozległ się tubalny głos i obok mnie zmaterializował się dwumetrowy olbrzym w mundurze komandora Polish Navy. – Kapitanie Jones, jestem komandor Kryszewski, dowódca „błyskawicy” i waszej ochrony niszczycieli, ale proszę mi mówić Ski, bo język pan sobie połamie – Mrugną okiem i podał mi szklanicę z jakimś płynem – resztę ferajny pan zna, oficerowie z „Nelsona” z dowódcą – Kirk Bones z „Nelsona” zasalutował kuflem – tam są chłopaki z mojego dywizjonu niszczycieli, postanowili nas przepić – zarechotał – wróżę im jutro kaca giganta…
Impreza nabierała tempa, a jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy dołączyły do nas wrenki, naprawdę śliczne dziewczyny (WRNS – Pomocnicza Służba Kobiet Królewskiej Marynarki, przez marynarzy nazywane „wrenkami”). Jako, że rano miała być odprawa, urwałem się z zabawy koło drugiej w nocy i wróciłem na okręt, lecz większość oficerów została i nieźle się bawiła…
O dziewiątej rano, dowódcy, pierwsi oficerowie i nawigatorzy wszystkich okrętów stawili się na odprawę, na której mieliśmy się dowiedzieć na czym ma polegać zadanie naszej potężnej armady. Odprawa, to uświęcony rytuał w każdej marynarce, więc i Royal Navy kultywuje tą tradycję. Chodzi ogólnie o to, ze jeśli podczas misji zaginie kuk (który przypalił obiad), Storpeduje cię niemiecki U-Boot, czy ufoludki ukradną antenę radaru, to i tak masz przesmarkane jak w kairskim burdelu, bo byłeś na odprawie. I nie ważne, że dotyczyła ona poszukiwań zaginionego ratlerka admirała – była, a ty nie wywiązałeś się z zadania…
Patrzyłem z rozbawieniem na pierwszego, który, mówiąc delikatnie był jeszcze lekko wczorajszy. – Nie wróciłeś na noc do domu, Śpiąca Królewno, czyżby zaszkodziła ci zabawa z naszymi sojusznikami, Robercie? – Spojrzał na mnie ze zbolałym wyrazem twarzy – Poznałem jedną wrenkę – jęknął – jest Australijką, jej ojciec dowodzi niszczycielem. Po trzeciej poszliśmy do niej… Wodzu, ta dziewczyna mogła by napisać suplement do Kamasutry… Współczuję facetowi, za którego wyjdzie, zajedzie chłopa na śmierć, chociaż trzeba przyznać, że to piękna śmierć – dodał z rozmarzonym wyrazem twarzy. – I z czego rżysz?! – jękną zdziwiony. Leżałem na podłodze i zwijałem się ze śmiechu, wyobrażając sobie Roberta McBodocka, naszego okrętowego Casanowę, który błagając o litość, nagi, jest wciągany za nogi do sypialni przez filigranową blondynkę…
– Baczność!
Na salę wszedł admirał w towarzystwie adiutanta i pułkownika wywiadu.
– Spocznij, panowie oficerowie – admirał uśmiechnął się lekko – Proszę usiądźcie, można palić.
Waszym zadaniem będzie eskorta konwoju na Maltę, która oblężona, jest pozbawiona dostaw. Mieszkańcy maja coraz gorzej, żywność jest reglamentowana, ale co najgorsze brakuje paliwa dla flotylli okrętów podwodnych i lotnictwa. Ta maleńka wyspa jest codziennie bombardowana przez lotnictwo faszystowskich Włoch i niemiecką Luftwaffe. Nie możemy stracić tej placówki, Podwodniacy, stacjonujący w Grand Harbour w La Valetta atakują niemieckie i włoskie konwoje z zaopatrzeniem dla Rommla. Dzięki temu, Lis Pustyni ma mniej amunicji, zaopatrzenia i posiłków, więc Monty zaczyna wypracowywać przewagę, jeżeli Malta upadnie, stracimy Afrykę północną i cały basen Śródziemnomorski… Sami rozumiecie, konwój musi dojść.
– Mamy osłaniać konwój? – zapytał jeden z kapitanów
– Nie, pójdziecie przodem, zgrupowanie piętnastu okrętów. Cztery pancerniki, „Duke”, „King”, „Nelson” i „Warspite”. Bezpośrednią osłonę zapewnią wam krążowniki. Okrętem flagowym będzie „Fiji”. Dywizjon niszczycieli poprowadzi komandor Kryszewski z Polskiej Marynarki Wojennej na „Błyskawicy”. W skład wejdą HMS „Gallant”, niszczyciel Wolnych Francuzów „Aigle” i HMS „Noble”, nowy niszczyciel klasy „N”. Wywiad – tu wskazał na milczącego dotąd oficera – wykrył dużą aktywność ciężkich okrętów państw Osi. Musicie ich związać walką, by konwój „Pedestal” miał wolną drogę do Malty, choć i on dostanie potężną osłonę. Piętnaście Handlowców, w tym jeden duży zbiornikowiec będą osłaniać siły w liczbie ponad czterdziestu jednostek, w tym lotniskowiec. Panowie, konwój musi przejść, to jest najważniejsze, musicie zatrzymać wrogie okręty, wasi koledzy w osłonie konwoju i tak będą mili niezłą polkę z Luftwaffe i Regia Aeronautica. Jeżeli wszystko jasne, dowódców proszę do pułkownika wywiadu po dane wywiadowcze i nawigatorów po mapy. Wychodzicie w morze o 20:00. Powodzenia panowie, niech Bóg was błogosławi!
O dziewiętnastej wszystko było gotowe do wyjścia w morze. Załoga zajmowała stanowiska bojowe w tak zwanej „burcie bojowej”. Grupy manewrowe czekały w gotowości do rzucenia cum. Spojrzałem z dumą na swój okręt. Trzy potężne wieże działowe szczerzyły paszcze swoich potężnych dział o kalibrze 356 mm. W wieżach dziobowych było tych dział sześć. Cztery w wieży A i dwa w umieszczonej w superpozycji wieży B. W Rufowej wieży Y było kolejne cztery. Z obu burt spoglądało groźnie sześć dwudziałowych wież z armatami kalibru 134 milimetry, które mogły zwalczać cele morskie i powietrzne. Wszędzie gdzie się dało, poupychano małokalibrowe działka przeciwlotnicze, które potrafiły zmieść każde zagrożenie z przestworzy. Czterdzieści pięć działek 20 milimetrów Boforsa i dziewięćdziesiąt sześć 40-sto milimetrowych luf działek pom – pom, potrafiło postawić taką ścianę ognia i stali, że nawet najodważniejszy pilot musiał zabrudzić bieliznę, mając przez nią przelecieć. Potężne turbiny parowe o mocy 110000 koni mechanicznych mogły rozpędzić okręt do 28 węzłów.
– Radio do dowódcy!
– Mów.
– Jest rozkaz „Rozpoczynać, powodzenia. Admirał Tovey”
– Zrozumiałem, przekazać na pozostałe okręty aldisem, wychodzimy z portu, formowanie szyku w określonym punkcie. Od tej chwili pełna cisza radiowa. Komandor Jones”.
Okręty powoli zaczęły odchodzić od nabrzeży. Zwinne niszczyciele poszły przodem, nie korzystając z pomocy holowników, podobnie krążowniki. Wielkie cielska pancerników zostały mozolnie obrócone przez te niewielkie, silne jednostki i ustawione dziobem do wyjścia.
– Mała naprzód!
Okręt majestatycznie minął główki Gibraltarskiego portu i zajął swoje miejsce w szyku. Po sformowaniu konwoju ruszyliśmy kursem prosto na wschód, z prędkością 25 węzłów, by nie zarzynać maszyn.
Trzy doby później, na wschód od Malty.
– Meldunek z Błyskawicy! Duże zgrupowanie odbić na prawo od dziobu w namiarze 280 stopni!
– Przekazać na niszczyciele: wykonać rozpoznanie walką główne siły rozwinąć się w szyk czołowy, krążowniki, wykonać manewr oskrzydlający. Ogłosić alarm bojowy!
Smukłe destroyery ruszyły pełną mocą swoich turbin do przodu. Widać było marynarzy uwijających się przy aparatach torpedowych i obsady dział, biegnące na swoje stanowiska bojowe.
– Tu radar! Duże zgrupowanie okrętów, to musi być nieprzyjaciel! 30 stopni od dziobu na lewą burtę!
Dane przekazano do centrali artyleryjskiej, która wypracowała dane i przesłała je do obsług dział. Wieże zaczęły się obracać w kierunku niewidocznego jeszcze wroga. W oddali zamajaczyły wielkie sylwety okrętów. Podniosłem do oczu doskonale wyważona, potężną lornetę i przyjrzałem się przeciwnikowi. Rozpoznałem pancerniki „Gneisenau” i „Bayern” oraz piękny włoski pancernik „Roma”. W tym momencie zauważyłem rozbłyski dział Włocha. – Ster prawo, cała naprzód! – rzuciłem do sternika. 381-dno milimetrowe pociski wzbiły fontanny wody trzydzieści metrów od naszej burty. „Roma” miała dziewięć dział o takim kalibrze, dodatkowo dwanaście 152 milimetrowych i dwanaście 90-siątek. Te ostatnie nie stanowiły zagrożenia… Atutem Włocha była prędkość, 30 węzłów – tak podawał wywiad… Ryknęły nasze działa. Dziesięć, ważących prawie tonę piguł, pomknęło z rykiem pociągu pospiesznego w kierunku przeciwnika. Dwa trafiły. Na rufie „Romy rozszalał się pożar. W tym momencie i nas dosięgły pociski. Z dymu, dziesięć kilometrów od nas wyłonił się krążownik „Hipper”, który zasypywał nas gradem pocisków.
– Prawoburtowe stanowiska pom – pomów zniesione! – zameldował wachtowy. Okręt szedł w cyrkulacji, a Niemiaszek nagle znalazł się na wprost luf naszej artylerii. Działa zostały przeładowane. Dalmierzyści przekazali odległość, kursy naszych okrętów i ich prędkości, i armaty rzygnęły ogniem. Niemiecki krążownik, z dużym przechyłem i płonąc na całej długości, wycofał się w zasłonę dymną. Nagle okrętem wstrząsną dreszcz. Potężna fontanna wystrzeliła przy lewej burcie, na wysokości drugiego komina. – Torpeda! – wrzasnął pierwszy. Cholerne niszczyciele się przedarły! – Spokojnie, jedna nam nie zaszkodzi, a właśnie „Błyskawica” i „Aigle” przesyłają im czułe pozdrowienia ze swoich dział. Na pomoście polskiego niszczyciela zaczął migać aldis. Spojrzałem przez lornetę. „Wybaczcie, straciliśmy „Gallanta”, ale oni też mają ciepło!”. W tym momencie, niemiecki „Mass” zniknął w kuli ognia. To celny pocisk „Błyskawicy” trafił w magazyn amunicji. Jego kompan widząc to, rzucił dym i zwiał.
Bitwa trwała nadal. Grupom naprawczym udało się powstrzymać napływ wody i okręt nadal mógł walczyć. Działa znowu skierowano na „Romę” do której zbliżyliśmy się na niecałe dziesięć kilometrów. Nasze działa wystrzeliły, kiedy pociski rąbnęły we wroga, ten jak by uderzył w ścianę. Nigdy nie widziałem, by jakikolwiek pancernik tak nagle się zatrzymał! Nagle wszystko stało się jasne, potężne pożary, i przechyl na dziób mówiły wszystko. Dostaliśmy go! Robert stanął koło mnie i ze smutkiem patrzył na Makaroniarzy spuszczających szalupy i rzucających do morza tratwy – szkoda, to był taki piękny okręt… – mruknął. W tym momencie potężny wstrząs rzucił nas na pokład. – Co do jasnej… – nie skończyłem, podniosłem się i pokuśtykałem do interkomu. – Podać status okrętu!
– Tu Chief, oberwaliśmy, tracimy prędkość!
– Wieża Y wyłączona z walki, obsada wybita!
Wdrapałem się na odkryty pomost i zerknąłem w stronę rufy. Zapomnieliśmy o Niemcach. Pociski z „Bayerna” rozpruły wieżę, jak gigantyczny otwieracz do konserw
– Chiefie, nie interesuje mnie jak, ale masz przywrócić pełną prędkość! – wrzasnąłem do słuchawki, a następnie kazałem sternikowi obrócić okręt dziobem do niemieckiego pancernika. Zagrały wieże A i B, a pociski przygrzmociły we wroga. Zapalił się i zaczął odchodzić. W ferworze walki zbliżył się do nas na cztery kilometry! Obsługi dział średniego kalibru, samorzutnie rozpoczęły ostrzał wrogiego okrętu, masakrując nadbudówki i dziesiątkując ludzi. Kolejna nasza salwa sześciu pocisków dopełniła dzieła. W kilka minut, potężny przed chwilą pancernik wywrócił się do góry dnem, pociągając za sobą prawie całą załogę. – Biedne *********, nie miały żadnej szansy – powiedziałem smutno do pierwszego – w sumie to wróg, ale i marynarze…
Nasze straty były spore. Straciliśmy jeden niszczyciel i dwa krążowniki. Wszystkie pancerniki miały poważne uszkodzenia, ale przeciwnik miał gorzej. Kilka ocalałych okrętów, w tym jeden pancernik, odchodziło z pełną prędkością w kierunku Włoch.
– Przekazać na pozostałe okręty, niech niszczyciele poszukają rozbitków, wracamy do bazy!
„Pedestal” dotarł. Alianci stracili większość handlowców, ale cztery dotarły, ludzie w oblężonej twierdzy znów mieli co jeść. Dotarł też potężnie pokiereszowany przez samoloty, trzykrotnie opuszczany przez załogę zbiornikowiec „Ohio”, wiozący bezcenne paliwo. Wchodził dumnie, podtrzymywany z obu burt przez niszczyciele, z pokładem zalewanym wodą, ale z podniesioną głową. Załoga dokonała niemożliwego i dostarczyła cenny ładunek do portu przeznaczenia….
Operacja „Pedestal” miała rzeczywiście miejsce i uratowała Maltę przed zagładą. Cała reszta to fikcja literacka i elementy kilku rozegranych przez autora bitew okrętami „Duke of York” i „Roma”
Na koniec podkreślę, że po poprawkach wprowadzonych do brytyjskiego pancernika (VII Tier), grało mi się nim bardzo przyjemnie i dostaje u mnie mocne 8/10 (wielki plus za wzmocnioną – względem „King GeorgeV” opelotkę i echosondę, a także za wprowadzenie grupy naprawczej). „Roma” (VIII Tier) jest dla mnie trochę chimeryczna. Fakt, ma świetne działa i potężną obronę przeciwlotniczą, lecz jej pancerz pozostawia wiele do życzenia. Reasumując, gra bokiem do przeciwnika kończy się szybkim zanurzeniem. Dostaje ode mnie 6 – 7/10.
Powiedzcie w komentarzach, jak wam się podobało. Powodzenia w grze!
Paweł Lex Lemański
pizza
???
no jest lepsza
Aha 😀 No, jak kto woli 😉