Podwodni Korsarze II Wojny Światowej.
Marynarze nazywali ich zabójcami z głębin, podwodnymi piratami lub mordercami handlowców… Sami marynarze okrętów podwodnych, elita każdej marynarki wojennej świata, nazywali siebie Szarymi Wilkami. Choć termin ten powstał w Kriegsmarine, szybko jednak przejęli go marynarze wszystkich marynarek wojennych świata.
Historia tej broni jest jednak dużo starsza, niż mogło by się nam wydawać. Pierwsze projekty pod koniec swojego życia wykonał sam Leonardo da Vinci. Podobno (różne źródła podają sprzeczne informacje), wybudowano prototyp, który zanurzył się na krotki czas, lecz po wynurzeniu zatonął (prawdopodobnie przez mało wydajną ręczną pompę balastową). Ile w tym jest prawdy? Prawdopodobnie nigdy nie będziemy w stanie zweryfikować tych informacji…
Pierwszą udaną jednostką, był miniaturowy okręcik podwodny o wdzięcznej nazwie „Żółw”. Twórcą tego okrętu był David Bushnell, urodzony 30 sierpnia 1740 roku, absolwent uniwersytetu Yale. „Żółw” powstał w 1775 roku i wziął udział w Wojnie o Niepodległość USA. „Turtle” (ang. Żół) był zbudowany z drewna dębowego wzmocnionego metalem, w formie jednoosobowej szczelnej jajowatej kapsuły, napędzanej ręcznie za pomocą pedałów połączonych ze śrubą napędową, odpowiadającą za ruch jednostki w poziomie. Jedyny członek załogi obsługiwał też mniejszą śrubę, odpowiedzialną za ruch okrętu w pionie oraz ster kierunku. Miał do dyspozycji proste środki nawigacji, jak kompas alkoholowy i niewielkie bulaje u szczytu kadłuba, oraz zapas powietrza na około 40 – 45 minut. Zanurzanie i wynurzanie odbywało się za pomocą nabierania wody do zbiornika balastowego na dole okrętu i jej wypompowywania za pomocą prostej, ręcznej pompy. Na górze okrętu znajdował się świder, którym członek załogi miał się wwiercić w drewniane dno atakowanego okrętu i przymocować do niego minę, odpalaną za pomocą mechanizmu zegarowego.
„Turtle” został użyty w akcji przeciw brytyjskiemu okrętowi HMS „Eagle” w nocy z 6 na 7 września 1776 przez sierżanta Ezrę Lee, którego wybrano spośród ochotników ze względu na niski wzrost, lecz umieszczenie miny pod okrętem nie udało się, gdyż Brytyjczycy obili spód kadłuba miedzianą blachą, która miała zabezpieczać drewno przed skorupiakami i szkodnikami zjadającymi drewno.
Pierwszym okrętem podwodnym, który został z powodzeniem użyty w walce, była jednostka M.W. Skonfederowanych Stanów Ameryki „H.L. Hunley”, nazwana tak od nazwiska jednego z konstruktorów. 17 lutego 1864 roku, biorący udział w morskiej blokadzie Charleston, parowo – żaglowy slup Unii USS „Houstatonic” został zatopiony za pomocą miny wytykowej, dostarczonej do jego burty przez „Hunley’a”, obsadzonego przez załogę złożoną z ochotników armii Konfederatów. Niestety, kilkanaście minut po uwieńczonym sukcesem ataku, okręt podwodny zatonął wraz z całą załogą. Wrak został odnaleziony wiosną 1995 roku, a już pięć lat później, 8 sierpnia 2000 roku wydobyto go i poddano konserwacji. Równocześnie z należnymi honorami pochowano ciała ośmiu dzielnych ludzi, którzy oddali na nim życie.
Za twórcę okrętów podwodnych o napędzie klasycznym, czyli dieslowsko – elektrycznym, czyli takich jakich używano podczas Wielkiej Wojny, oraz po unowocześnieniu podczas II Wojny Światowej, uważa się Johna Hollanda, Amerykańskiego inżyniera, który pierwszy zbudował okręt z całkowicie mechanicznym napędem. Na powierzchni korzystał z silnika spalinowego, zaś po zanurzeniu, przechodził na silniki elektryczne, zasilane z potężnych baterii ogniw ołowiowo – kwasowych, które ładowano podczas pobytu na powierzchni.
Zdjęcia ze strony „Facta Nautica”
Okres Wielkiej Wojny pominę, gdyż artykuł ten i tak jest przydługi, a jednak to dopiero podczas drugiej, wielkiej wojennej zawieruchy, podwodniacy i ich stalowe rekiny zasiały przerażenie w sercach marynarzy flot handlowych.
Podczas II Wojny Światowej, prym w budowie o. p. wiodła III Rzesza. Koniem pociągowym U-bootwaffe (floty podwodnej Kriegsmarine) były U-Booty typu VII w różnych wersjach, oraz w mniejszej ilości, potężne oceaniczne typ IX. Jednostki te, były jak na swoje czasy bardzo nowoczesne. Świetnie uzbrojone w torpedy (wyrzutnie na dziobie i rufie), oraz dodatkowo uzbrojenie artyleryjski na przednim (w niektórych wersjach na tylnym) pokładzie, oraz silne uzbrojenie przeciwlotnicze na platformach w tyle kiosku. Od 1943 roku na okrętach zaczęto instalować radar, który używano podczas marszu po powierzchni. Bardzo czułe hydrofony pozwalały na wykrycie konwoju z bardzo dużych odległości, a dobry operator potrafił na słuch ocenić jaki typ statku, czy okrętu nadpływa. Niestety, głównym mankamentem tych okrętów, było uzależnienie napędu od powietrza atmosferycznego. Można powiedzieć, że ówczesne okręty podwodne, były tak na prawdę okrętami torpedowymi z możliwością krótkotrwałego zanurzenia. Sytuację zmienił na korzyść U-Bootów tzw. „snorkel”, lub jak kto woli „chrapy”. Było to urządzenie pozwalające na pływanie na silnikach diesla w głębokości peryskopowej, które zasysało powietrze dla silników i wydalało spaliny. Początkowa w U-Bootach typu IX była to podnoszona z pokładu rura umiejscowiona na lewej burcie przed kioskiem. Po wprowadzeniu do linii ultranowoczesnych okrętów typ XXI Elektro, chrapy były wysuwane z kiosku podobnie jak peryskop. Wspomniany Typ XXI był przełomową jednostką, na podstawie której do dzisiaj projektuje się okręty podwodne z napędem klasycznym. Silnik diesla służył tylko do napędu agregatów prądotwórczych, zaś za napęd na powierzchni i w zanurzeniu odpowiadały silniki elektryczne. Również wygładzenie linii kadłuba i kiosku, rezygnacja z uzbrojenia artyleryjskiego i lepsza hydrodynamika sylwetki spowodowały, że okręt był o wiele szybszy pod wodą niż na powierzchni. Wydajny system oczyszczania powietrza pozwalał również na dłuższe przebywanie pod wodą przy ekonomicznej prędkości. Na szczęście dla Aliantów, okręty te weszły do służby w końcowym okresie wojny i w znikomej ilości, dzięki czemu nie mogły już przechylić szali zwycięstwa na stronę państw Osi.
Niemieckie okręty podwodne zebrały krwawe żniwo na Atlantyku i cieszyły się złą sławą wśród marynarzy flot handlowych. Tacy dowódcy jak Otto Kretschmer, Prien, czy Shepke mili na swoich kontach więcej puszczonego na dno tonażu, niż wszyscy pozostali dowódcy razem wzięci. Kiedy Alianci wprowadzili system konwojowy, szef U-bootwaffe, grossadmiral Karl Dönitz wprowadził taktykę „Wilczego stada”. Atakujące w nocy, z powierzchni, często w kilkanaście okrętów U-booty dosłownie masakrowały konwoje. Sytuacja zaczęła się dopiero zmieniać po wprowadzeniu silnej eskorty konwojów, wyposażonej w radar i ASDIC – poprzednika dzisiejszego sonaru aktywnego.
Jeżeli zaś chodzi o nietypowe, a zarazem potężne okręty podwodne, prym wiedli Japończycy, ze swoimi podwodnymi lotniskowcami klasy Sen – Toku. Również Francuzi mieli w swoim arsenale dziwaczną jednostkę – podwodny pancernik – Surcouf, uzbrojony w potężną artylerię do walki na powierzchni.
Również Marynarka Wojenna RP zapisała piękną kartę działań podwodnych. O wyczynach „Orła” napisano wiele książek, lecz zatopił tylko jeden transportowiec wojska i choć dzięki temu odkryto inwazję na Norwegię, to polski super okręt (w tamtym okresie, najnowocześniejszy o.p. świata) zaginął wraz z całą załogą, a jego wraku nie odnaleziono do dziś. Z kolei na Morzu Śródziemnym grasowały „Straszliwe Bliźniaki”, czyli „Dzik” i „Sokół”, o których wyczynach możecie przeczytać w osobnym artykule, który popełniłem już jakiś czas temu – https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1027242113963882&id=896599887028106
Ogólnie rzecz biorąc służba na podwodniakach była najniebezpieczniejsza w całej marynarce. Fatalne warunki bytowe, ograniczone zapasy słodkiej wody (stąd we wszystkich flotach podwodniacy mieli przywilej noszenia zarostu), wszech obecna wilgoć, chlor wydzielający się z akumulatorów, hałas, ciągłe napięcie nerwowe i perspektywa straszliwej śmierci przez uduszenie lub zmiażdżenie przez ciśnienie wody, powodowały że służba ta była i do dzisiaj jest uznawana za elitarną. Pomimo, że marynarze pływający na jednostkach nawodnych nienawidzili wrogich podwodniaków, to ci, szanowali się nawzajem, nie ważne, pod jaka banderą pływali.
Na koniec nie zapominajmy, że podczas wojny na morzach najwięcej ofiar stanowili właśnie podwodniacy z wszystkich flot biorących udział w obu wojnach światowych. Kiedy będziecie w Gdyni, stańcie choć na chwilę koło pomnika „Ludziom Morza” i pomyślcie ciepło o tych wszystkich młodych ludziach, którzy spoczęli w zimnym, mokrym grobowcu gdzieś na bezmiarze oceanu…
/Paweł Lex Lemański
Niemcy mieli metody walki z ASCIDem ale bali się go strasznie 🙂
Zgadzam się, lecz powłoki wytłumiające weszły zbyt późno i za mała liczba jednostek ich używała 🙂