God save the King!
13 listopada 1943, godz. 0600, Scapa Flow.
Okręt gotowy do wyjścia w morze! Głos wachtowego niósł się po pokładach HMS „Belfast”. Ten wybudowany w 1939 roku krążownik klasy „Edinburgh” był odpowiedzią Royal Navy na wprowadzenie przez Włochów jednostek klasy Giuseppe Garibaldi, o wyporności 9591 ton. Brytyjski okręt, Został nieźle uzbrojony. Artylerię główną kalibru 152 mm umieszczono w czterech trójdziałowych wieżach o zasięgu 15,4 kilometra. Jako ich wsparcie dodano cztery wieże ze zdwojonymi stanowiskami dział kal. 102 mm, co razem dawało całkiem niezłą siłę ognia. Pomimo braku wyrzutni torpedowych okręt był groźnym przeciwnikiem. Jego prędkość 32 węzłów i niezła manewrowość dawały mu przewagę nad przeciwnikiem. Jako że można go było wykryć z odległości 11 kilometrów, mógł zasypać przeciwnika gradem ołowiu, a ten nawet nie zdążył zorientować się skąd nadszedł koniec. Całości dopełniały niezły radar, sonar i wytwornica zasłony dymnej, a także w miarę mocna obrona oplot.
Załoga, po powrocie z lądu po dwutygodniowym lenistwie zaczęła wracać do formy. Dowódca okrętu, świeżo awansowany do stopnia komandora Robert Starr wszedł na pomost nawigacyjny.
– Wszyscy gotowi?
– Załoga gotowa do wyjścia w morze! Okręt zaprowiantowany i zabunkrowany, na pokładzie i w przedziałach klar! Zameldował pierwszy.
– Ogłosić alarm manewrowy, wychodzimy ze Scapa, mamy spotkanie z grupą bojową za cztery godziny, okręt jest pański, pierwszy. Po przejściu przez pola minowe proszę kierować się na koordynaty podane w rozkazach z Admiralicji.
– Ay, ay sir!
13 listopada 1943. godz 1015, gdzieś na północ od Scapa.
Dołączyliśmy do grupy bojowej lotniskowca. Nasz „Belfast” dostał rozkaz objęcia dowodzenia grupą czterech krążowników. szliśmy w czole szyku osłaniając cztery amerykański pancerniki i jeden lotniskowiec. Wszedłem na mostek.
– Coś nowego panie pierwszy?
– Właśnie zameldował się Polak.
-Polak?
– ORP „Błyskawica”, prowadzi grupę trzech niszczycieli. dołączają od prawej burty.
Wyszedłem na skrzydło mostka i podniosłem do oczu świetnie wyważoną lornetę morską. W jej mocnych szkłach zobaczyłem piękny okręt, dumnie idący na czele szyku niszczycieli, z powiewającą nad nim biało – czerwoną bojową banderą.
– Dzielni ludzie – powiedziałem do pierwszego – wyjść niszczycielami w taką pogodę, Kawaleryjska fantazja. przywitajcie ich aldisem* i podajcie miejsce w konwoju. Pełna cisza radiowa od teraz, idziemy na północ, odciągniemy Niemiaszków od nadciągających konwojów.
15 listopada 1943. 1700, gdzieś na arktycznych wodach.
– Radar do dowódcy, radar do dowódcy!!!
Starr wbiegł na pomost. – mów radar!
– W namiarze czerwone 20, silne rozbłyski, z pewnością duże okręty!
Kapitan podszedł do stołu nawigacyjnego i pochylił się nad nim.
– przekazać aldisem na okręt komodora** sytuację, dwa niszczyciele niech ruszą naprzód, my i „Atlanta” idziemy za nimi, reszta osłania lotniskowiec. Aha, niech wyślą samoloty na zwiad!
– Rozkaz sir!
Okręty wzięły kurs na wykryte zgrupowanie. w pewnej chwili obserwator wrzasnął na całe gardło, niszcząc przy tym mit flagmatycznego Brytola: Torpedy w wodzie!!! I to od groma!!! Z lewej burty!!!
Kapitan skoczył na lewą stronę pomostu. – ster lewo na burt, cała na przód!
Torpedy przeszły wzdłuż burt, lecz jeden z pancerników płynących z tyłu miał mniej szczęścia i zainkasował dwa trafienia blisko dziobu.
– Skąd te cholerne rybki? – wrzasnął Starr? taki zasięg mają tylko japońskie „długie lance”!***
Obsada pomostu była również skonsternowana…
15 listopada 1943. 1800.
Patrzyłem właśnie na uszkodzony pancernik, który pomału wycofywał się z pola bitwy z wyraźnym przegłębieniem na dziób, gdy usłyszałem meldunek.
– Radio do dowódcy!
– Mów!
– Niszczyciele meldują kontakt z japońskimi niszczycielami i niemieckimi krążownikami!
Zdębiałem. Spojrzałem na zastępcę, który miał równie głupi wyraz twarzy jak ja.
– Japończycy? Tutaj??!!
– To by wyjaśniało te torpedy…
Podszedłem do stołu nakresowego – radar, widzisz coś?
– Duże siły – niecałe 20 kilometrów przed dziobem!
– w porządku. Panowie, co powiecie na małą wymianę grzeczności?
– Jestem za – warknął mój pierwszy – ostatnio trochę rozleniwiliśmy się na tym…
Nie zdążył dokończyć, gdy uderzyłem w przycisk klaksonu.
– Alarm bojowy, wszyscy na stanowiska!
Załoga ruszyła biegiem zająć swoje pozycje bojowe. Okręt szedł z prędkością 20 węzłów.
– Cała na przód!
Ruszyliśmy z pełną prędkością. Z obu burt towarzyszyły nam pozostałe krążowniki dywizjonu. Zdecydowałem się zerwać ciszę radiową, w końcu nieprzyjaciel i tak o nas wiedział.
– Uwaga dywizjon, rozpoczynamy polowanie! Dobrych łowów! Pomożemy destroyerom!****
Weszliśmy do boju.
– Prawo pięć, krążownik! odległość 12 kilometrów!
– centrala, przeliczyć i ognia!
Wieże artylerii głównej, posłuszne sygnałom przesyłanym z głębi okrętu, gdzie technicy obsługiwali ogromny, elektro-mechaniczny kalkulator ogniowy, obróciły się posłusznie na prawą burtę. Wydałem rozkaz lekkiej korekcji kursu, tak by wszystkie działa mogły ustawić się na cel i czekałem.
– OGNIA!
Przez „Belfast” przeszło drżenie, podczas gdy kolejne działa odpalały.
– Cel obramowany! To z wieży dalocelownika.*****
– Ogień ciągły, zatopcie sukinsyna!
Nasi artylerzyści rozpoczęli morderczy ogień. Salwa za salwą doganiała wrogi krążownik, wgryzała się w pokłady, rozbijała nadbudówki, zabijała ludzi i wzniecała pożary. W pewnej chwili zauważyliśmy rozbłysk, i wróg literalnie zniknął. Po prostu był, a po sekundzie poszedł w zanurzenie…
– Biedne *********, co nie, panie kapitanie? – zapytał obserwator.
– Prawda, Patric, nie mieli dzisiaj szczęścia…
Ten sam dzień godzina 2020.
Okręt od ponad dwóch godzin walczył. Po zatopieniu pierwszego celu pomógł w wymianie ogniowej polskiemu niszczycielowi. Niestety, nie wyszedł z tego spotkania bez szwanku. Podczas walki pojawiły się samoloty bombowe z wrogiego lotniskowca. Na „Belfast” runęły dwie grupy. Obrona przeciwlotnicza spisała się, zestrzeliła 5 maszyn wroga, lecz dwie bomby uszkodziły maszynownię i prędkość drastycznie spadła. Okręt został zmuszony do postawienia zasłony dymnej i wycofania się z pola bitwy.
18 listopada 1943. 1500. w pobliżu Orkadów.
– Jak sytuacja?
– Maszyny prowizorycznie naprawione, wyciągamy 20 węzłów. Przecieki uszczelnione. Dwie wieże sto dwójek wyłączone z akcji. Mamy czterech zabitych i dwudziestu rannych. Zatopiliśmy dwa krążowniki i pomogliśmy zatopić niszczyciel. Ponoć wróg się wycofał. Ogólnie straciliśmy jeden zatopiony niszczyciel – „Benson” z US Navy, jeden uszkodzony pancernik no i my…
– A straty wroga?
– Stracili pięć okrętów, w tym lotniskowiec i pancernik, czyli nie jest źle…
Podszedłem do okien mostka. – Zebranie oficerów w mesie za 10 minut.
Kiedy wszyscy się zebrali, rozdałem w kubkach przydziałowy rum.
– Boże chroń Królową, panowie oficerowie, za poległych towarzyszy!
– Za towarzyszy!
Oczywiście powyższa historia nie miała miejsca, ale lubię Was męczyć swoją twórczością 😉 Ogólnie okręt mi się bardzo podoba. Brak torped rekompensuje świetny zasięg dział i ich szybkostrzelność. Jak to mawia nasz Barula – okręt po prostu sra ogniem. Jedyne do czego się można przyczepić to dosyć słaby pancerz, lecz coś za coś. Braki opancerzenia okręt nadrabia zwinnością i niezłą siłą ognia, no i podpisanemu poniżej na prawdę grało się przyjemnie. Czy warto kupić? Cóż, jeżeli cena będzie rozsądna, to czemu nie, ale osąd pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy 🙂
Słowniczek:
* Aldis – lampa sygnałowa z reflektorem przesłoniętym uchylną żaluzją do rozmów alfabetem morsa.
** Komodor – dowódca zgrupowania okrętów, lub konwoju.
*** Długa Lanca – Torpeda Typ 93 (jap. 93 Shiki gyorai). Japońska torpeda, prawdopodobnie najszybsza i największa torpeda drugiej wojny światowej. W trakcie wojny na Pacyfiku pozostawała na uzbrojeniu wielu typów japońskich krążowników oraz niszczycieli. Potocznie znana pod amerykańskim powojennym określeniem „Długa Lanca” (ang. Long lance).
**** Destroyer – Angielskie określenie typu okrętów, niszczycieli (wcześniej w polskiej marynarce nazywanych kontrtorpedowcami).
***** Dalocelownik – Przyrząd optyczny działający na zasadzie pryzmatów pozwalajacy określić odległość do celu. W drugiej fazie wojny służył pomocniczo radarowi, a jego dane przekazywane były do centrali prowadzenia ognia, skąd kierowano ogniem dział. Instalowany w wieżyczce dalocelownika, przeważnie na przednim maszcie jednostki, a zapasowy był instalowany na ogół na tylnej nadbudówce.
/Paweł Lex Lemański