W służbie Wujaszka Stalina – „Leningrad”
Po zmustrowaniu z naszej ostatniej łajby przeniesiono nas do Dowództwa Marynarki w Moskwie. Przysypiałem za biurkiem przeglądając raporty dowódców Floty Północnej, gdy ktoś rzucił mi przed nos grubaśną teczkę…
– Zdrastwujtie, towariszcz komandir!
– Priviat, Wania, priviat… Szto wy mnie tu…
Zamilkłem, gdy zobaczyłem biegnący w poprzek okładki czerwony napis TAJNE. Podniosłem pytająco brew, spoglądając na swojego zastępcę komandora podporucznika Iwana Pomankę. Ten wyszczerzył się od ucha do ucha.
– Twoje modlitwy zostały wysłuchane – dostaliśmy niszczyciel!
Wyskoczyłem zza biurka – Pier…lisz Wania, to prawda??!! – złapałem przyjaciela za klapy jego munduru.
– Da, da, tawariszcz kapitan! – krzyknął śmiejac się ten okropny olbrzym.
– Nu, Wania, paszli! – mrugnąłem do niego, wziąłem teczkę pod pachę i wyszedłem z gabinetu.
Trzęsący się I skrzypiący bombowiec Iliuszyna wylądował na polowym lotnisku w Murmańsku, skąd jeep’em dojechaliśmy do portu. Był koniec 1943 roku i nabrzeża były w opłakanym stanie. Okręt stał przy nabrzeżu, a dokerzy kończyli malowanie nadbudówek po generalnym remoncie I dozbrojeniu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to pięć pojedynczych stanowisk artylerii głównej kalibru 130mm, osłoniętych pancernymi maskami przeciwodłamkowymi, oraz uzbrojenie przeciwlotnicze, którego lufy sterczały we wszystkie strony jak cholerny rabarbar. Obrona oplot była potężna. Cztery działa 76mm, sześć dział kal. 37mm i cztery najcięższe karabiny maszynowe kalibru 12,7mm. Uzbrojenia dopełniały dwie poczwórne wyrzutnie torpedowe kal. 533mm, które groźnie szczerzyły swoje paszcze, w których kryły się zabójcze cygara.
Weszliśmy na pokład i udaliśmy się do kabiny dowódcy, która odtąd miała być moim domem.
– Wania, wezwij do mesy oficerów i starszych podoficerów, pasuje poznać ludzi z którymi pójdziemy do boju.
Siedliśmy w mesie oficerskiej, a steward podał obiad. Okazało się, że z częścią tych ludzi już pływałem, a
Pozostali też byli świetnymi specjalistami.
– Towarzysze, z większością się już znam, reszta też ma świetną opinię, więc myślę, że będzie się nam dobrze razem pływało. Na desce mamy 7:00 rano I mam nadzieję, że wyjdziemy w morze dokładnie o tej godzinie, tak, pierwszy?
– Da, tawariszcz kapitan, okręt będzie gotowy na czas!
Po czym, mój niepoprawny zastępca wyjął olbrzymią butlę „Stolicznajej”, którą rozlał do kubków.
– Za Radinu, batiuszkę Stalina I naszą misję! – huknął, a następnie wychylił kubek wielkości małego saganika…
Reszta poszła za jego przykładem i rozeszliśmy się do swoich zadań.
Od dziesięciu godzin byliśmy w morzu, okręt sprawiał się wspaniale. Na próbach osiągnęliśmy 43 węzły, a po przeciążeniu turbin, poszliśmy z oszałamiającą prędkością 46 węzłów!!! Jednostka nieźle się prowadziła, przeżucenie steru z burty na burtę zajęło ledwie 3,7 sekundy, a promień skrętu wyniósł przy pełnej prędkości 690 metrów. Ustawiliśmy się na prawem skrzydle formacji krążowników I pancerników, a cały zespół skierował się w kierunku Islandii.
– Radar do dowódcy! – Metaliczny głos wyrwał mnie z półdrzemki. Chwyciłem mikrofon – mów!
– W namiarze 040 dużo rozbłysków, odległość około 40 kilometrów!
Podszedłem do mapy i po chwili wywołałem przez interkom radiostację – Radio, powiadom o sytuacji dowódcę grupy, idziemy w kierunku przeciwnika na rozpoznanie, reszta niszczycieli osłania zespół!
Po godzinie rejsu z pełną prędkością zobaczyliśmy na horyzoncie potężne cielska niemieckich i japońskich okrętów.
Po chwili obserwator ze skrzydła mostka krzyknął – Gnaisenau! 11 kilometrów z prawej burty, wyszedł zza wyspy!
– Cała naprzód! Ster prawo 20! Ster zero, tak trzymać, idziemy na zbliżenie!
Torpedy mają zasięg 8 kilometrów… – Obsługi na torpedach, przygotować się! Cel pancernik, odległość 6,5 kilometra kurs 020, pierwsza… PAL, druga… PAL!
SZWUFFF! Syk sprężonego powietrza I plusk słyszalny nawet na pomoście, gdy osiem naszych rybek uderzyło w wodę I zaczęło pędzić w kierunku bezbronnego kadłuba.
Niestety, wróg nas zauważył I po chwili koło naszych burt wyrosły potężne gejzery, znacząc miejsca upadku wielkich pocisków pancernika.
– Ster lewo! – ryknąłem – zasłona dymna, ponad cała naprzód!
Okręt położył się na burcie podczas skrętu, a następnie skoczył do przodu jak spięty ostrogą. W kilwater uderzyły kolejne pociski… W tym momencie za rufą usłyszeliśmy olbrzymi wybuch, a po chwili wiwaty załogi. Wyskoczyłem na skrzydło mostka I zobaczyłem słup dymu I ognia nad przełamanym kadłubem Gnaisenau! Euforia jednak nie trwała długo. W czasie naszej potyczki główne siły zbliżyły się do siebie i rozpoczęły wymianę argumentów dużego kalibru. W tym czasie zauważyliśmy w odległości około 10 kilometrów japoński niszczyciel, który przygotowywał się do ataku na jeden z naszych pancerników.
– Wszystkie działa na lewą burtę, OGNIA!!!
Zmasowany ogień naszych artylerzystów podpalił Japończyka, który w ferworze walki władował się na skały małej wysepki. Nasze pociski rozrywały jego poszycie i demolowały nadbudówki. Po chwili było po wszystkim – Drugi do kolekcji!!! – ryczał Wania, waląc pięścią wielkości bochna chleba w stół nakresowy.
– Radar do mostka, za zasłoną dymną, coś dużego, chyba pancernik!
– Cała naprzód! Torpedy?
– Gotowe, tawariszcz kapitan!
Okręt ruszył w kierunku przeciwnika z pełną prędkością, wibrując na wszystkich łączeniach od mocy potężnych turbin. Nagle wyszliśmy z dymu, a po prawej burcie w odległości 2 kilometrów wznosił się potężny kadłub japońskiego Nagato, który dzięki swoim nadbudówkom w kształcie pagody, był nie do pomylenia z innymi jednostkami.
– Torpedy, z prawej burty! Odległość bezpośrednia, wszystkie OGNIA!!!
– Rybki w wodzie!
Huk, zgrzyt, gryzący dym… – Dostaliśmy, pożar na rufie!!
– Maszyny? Ster?
– Działają!
– No to dym i w nogi!
– Da, tawariszcz kapitan!
Skryliśmy się pod własnym dymem, gdy usłyszeliśmy potężną eksplozję, a w przerwie w dymie zobaczyliśmy, jak Nagato pogrąża się w falach.
– Radio, nadaj do dowódcy zespołu, że odłączamy się z poważnymi uszkodzeniami I wracamy do Murmańska.
– Tak jest, wróg odchodzi, mamy zezwolenie!
– Dziękuję…
Popatrzyłem na Wanię, a ten skinął głową – kurs wykreślony, pożar opanowany, idziemy pół naprzód. Na radarze pusto… Znowu nam się udało, co?
Uśmiechnąłem się pod nosem – wachtowy przejmujesz okręt, wolni od służby odpoczywać!
Poczłapałem do kabinie, gdzie uwaliłem się ciężko na koję… Okręt mozolnie tnąc fale szedł w kierunku domu…
Wszystkie wydarzenia z powyższego tekstu są tylko I wyłącznie fikcją literacką autora. Niszczyciel o nazwie Leningrad z kolei istniał na prawdę, został wybudowany w 1938 roku i był pierwszym niszczycielem w całości zaprojektowanym I wybudowanym w ZSRS.
Paweł „Lex” Lemański
Wow, całkiem fajny tekst.
Dziękuję 🙂