W służbie Wujaszka Stalina – sowieckie krążowniki cz. III
– Wania! Pakuj manele, dostaliśmy nową łajbę! Krzyknąłem wpadając do mesy naszego dzielnego Budionnego, który stał w suchym doku i był oblepiony przez zgraję stoczniowców. W ciągu dwunastu misji bojowych zebrał tak srogie baty, że dowództwo postanowiło zrobić mu generalkę. Iwan Pomanko, ponad dwu metrowy, ważący dobre 140 kilo, brodaty olbrzym spojrzał na mnie, spuścił wzrok na stojący na stole stakańczyk z podejrzaną zawartością, potrząsną swoim kudłatym łbem i ponowie skoncentrował na mnie wzrok.
– Jak to pakuj, towarzyszu kapitanie, a co z naszym okrętem? Zapytał.
– Okręt należy do narody radzieckiego! Odparłem stając na baczność i puszczając oko do mojego zastępcy.
– Dostajemy nową jednostkę, Generalismus, w swej nieskończonej mądrości powierza nam krążownik projektu 28, a nazywa się Szczors.
-Towarzyszu kapitanie, ale przecież on jest starszy od naszego Budiuszki! Zawołał Wania, jak mogą nam dawać starszy okręt?!
– Fakt, przytaknąłem, zbudowano go w 1937, ale uzbrojeniem i osiągami bije Budiuszkę na głowę.
– Uwierzę jak zobaczę, mruknął markotnie mój pierwszy, po czym przechylił kubek wielkości cebrzyka, wyduldał zawartość i ciężko podniósł się od stołu. Nu, towariszcz kapitan, idu się spakować…
– Do zobaczenia na pokładzie, rzuciłem za nim. Pirs VII, bądź z samego rana!
Poranek był ciężki. Do piątej rano użerałem się ze stoczniowcami i z zaopatrzeniem. A to tego niema, a to tamtego. „Wiecie towarzyszu, wojna…”. A ja co, job twaju mat’, na pikniku jestem??!! Wyszedłem na skrzydło mostka z parującym stakańczykiem herbaty, którą wachtowy przygotował w samowarze i zaprawił porządna porcją spirytusu.
– Idealna na rozgrzewkę w taki ranek, pomyślałem, patrząc na smagane deszczem wieże na dziobie.
– Ahoy, towarzyszu kapitanie! Dobiegło gdzieś z dołu. spojrzałem w kierunku właściciela tubalnego głosu i zobaczyłem Wanię z marynarskim workiem w jednej ręce i butelką gorzały w drugiej. Niezła ta łódka zawołał, mamy dwanaście dział głównego kalibru?
– Tak, odkrzyknąłem. Po trzy w wieżach. Każde to 152 mm proletariackiej siły!
– Proszę o pozw…
– Właź wania i biegiem na mostek, bo ta butelczyna wygląda zachęcająco, zawołałem śmiejąc się. Po kilkunastu minutach, Pomanko schylając głowę, wcisną się przez luk na mostek.
– Nieźle wygląda ta łódka. Mówicie towarzyszu dowódco że mamy 12 dział 152 milimetrowych tak?
– Tak, odparłem. Do tego sześć 100 milimetrowych i dwie potrójne wyrzutnie torped o zasięgu 4 kilometrów.
– Ostatnio nam nie były potrzebne, więc nie sądzę, żeby się i na tym okręcie nam przydały…
– Pożyjemy – posmotrimy, jak mawiają na Kremlu, uśmiechnąłem się. Wachtowy!
– Da!
– Przynieście kubki, a ty Wania wyjmij tą gorzałę zza pazuchy!
– Da tawariszcz kapitan! odkrzyknęli chórem.
Usiedliśmy w rogu pomostu i popijając wódkę patrzyliśmy jak na mokrym pokładzie załoga uwija się przy załadunku amunicji.
– Jak z manewrowością? zagadnął Wania
– Na próbach wycisnęli z niego 35,5 węzła, do tego jest bardzo zwrotny, odparłem. Niestety, pancerz pozostawia dużo do życzenia. Ważne, że zasięg naszych dział wynosi 15,2 kilometra, co pozwala nam strzelać spoza zasięgu widzialności, czyli 13,3 kilometra. Obrona przeciwlotnicza też jest niezła. Mamy dwa poczwórnie sprzężone stanowiska kaemów 12,7 mm, osiem działek 37 mm i sześć dział uniwersalnych 100 mm. Powinno nam wystarczyć.
– Fakt, odparł Wania, ostatnio malcziki na oplotkach dali radę i paru samurajów zrąbali z nieba. Uśmiechnął się na to wspomnienie, ciekawe, mruknął w zadumie, skąd taką załogę weźmiemy…
– Jak to skąd? Zapytałem, Najlepszych zabrałem ze sobą z Budionnego!
– Na tak dobrą wiadomość jeszcze się napiję, krzykną uradowany Wania i wyciągnął zza pazuchy kolejną flaszkę…
Od tygodnia szliśmy kursem wschodnim w towarzystwie dwóch pancerników i trzech niszczycieli. Pogoda się polepszyła, wyszło słońce, a lekka bryza marszczyła powierzchnię oceanu.
– Piękny ranek, towarzyszu kapitanie! Zawołał ze śmiechem brodaty olbrzym, wręczając mi parujący kubek kawy. Niechże się pan napije, ściszył głos, chyba na coś się zanosi… Podniosłem brew spoglądając na niego, lecz on patrzył smutno w kierunku widnokręgu. Przez długi czas, jaki razem spędziliśmy, nauczyłem się ufać jego przeczuciom.
– Dym na horyzoncie! Namiar 60 z lewej burty! Okrzyk wachtowego poderwał nas do działania. Pozostałe okręty również go zobaczyły i pancerniki zwolniły odbijając w prawo, podczas gdy niszczyciele ruszyły pełną parą w kierunku kontaktu.
– Ster lewo, przyjrzyjmy się temu.
– Da, tawariszcz kapitan!
Okręt zwinnie skręcił w kierunku podejrzanego dymu, po czym posłuszny rozkazom z mostka zwiększył prędkość do maksymalnej. Nagle zauważyłem, że nasze niszczyciele stawiają zasłonę dymną i rzucając torpedy zaczynają się wycofywać z pełną prędkością 40 węzłów. Wpadliśmy w dym.
– Ster lewo, kurs 180, tak trzymać. Ogłosić alarm bojowy!
Okręt dygocąc z wysiłku wszedł w cyrkulację, a zza kłębów dymu zaczęły pojawiać się pierwsze jednostki wroga. Trzy potężne krążowniki, za nimi dwa pancerniki. W tym momencie, nad naszymi głowami przeleciały z wyciem potępieńców pociski z naszych pancerników pięknie dziurawiąc pierwszego z wrogich kolosów. zauważyłem, że drugi zwalnia i zaczyna tonąć – dobra robota niszczyciele! Krzyknąłem, po czym rozkazałem: Artyleria główna, cel najbliższy krążownik, wstrzelać się, a potem ogień ciągły!
– Da!
Ryknęły nasze działa, i już w pierwszej salwie uzyskały nakrycie. Artylerzyści zaczęli teraz masakrować okręt przeciwnika. Nasze pociski wyeliminowały z walki jego artylerię dziobową i podpaliły sródokręcie. Po chwili potężna eksplozja zakończyła jego żywot. Tym czasem, zaczął się do nas dobierać jego kumpel, a pociski z jego 203 milimetrowych dział uszkodziły nam dalocelownik i maszynownię.
– Grupy naprawcze, do dzieła!
– Da tawariszcz!
Nagle kolejny pocisk wyeliminował wieżę nr cztery. Co to za sobaka??!! Ryknąłem.
– Niemiecki krążownik, Admiral Hipper, trzeba na niego uważać…
Niestety dla niego, Niemiaszek, ufny w swój pancerz, podszedł do nas na blisko trzy kilometry. Tyko na to czekałem…
– Prawo burtowa wyrzutnia – OGNIA!
Trzy torpedy z pluskiem wpadły do wody i pomknęły w kierunku bezbronnej burty wroga. Z tej odległości nie mogliśmy chybić.
– Drugi nasz!! Wrzeszczał Wania. Potężny wstrząs przeszedł przez okręt, trzeci z przeciwników władował nam torpedę w dziób. Zajmę się tym! Krzyknął Wania i razem z ekipą awaryjną pognał do napraw. Jego nogi poruszały się jak tłoki… Rozejrzałem się po okręcie. Kiepsko to wyglądało. Zostały mi sprawne tylko dwie wieże, opelotka i działa 100 mm zmieniły się w poskręcane i wypalone żelastwo. Maszyna szła na pół gwizdka.
– Zaraz nas będą z wody wyławiać, jęknąłem, uświadamiając sobie rozmiar strat… W tej samej chwili minął nas nasz niszczyciel stawiając zasłonę, w której z ulgą się schowaliśmy. Po chwili usłyszeliśmy huk i wesoły meldunek w radiu: Germaniec kaput! Zrobiliśmy zwrot i podążyliśmy w kierunku portu.
– Ciężko było, co? Wania? Spytałem pierwszego, stawiając przed nim kubek z bimbrem.
– Ano ciężko towarzyszu kapitanie, ale daliśmy radę, dla Matuszki Rassiji…
– Ano daliśmy radę, ale chyba nie polubię naszego okrętu, wprawdzie silne ma działa i celne, ale przez tą potęgę człowiek się zapomina i może zginąć, zbyt ufając pancerzowi… Jak sądzisz, pierwszy?
– Macie rację towarzyszu, dam mu 5 na 10, trochę nas zawiódł…
– Nu, Wania, nie zgodzę się, bardziej -6/10, w końcu wiezie nas do domu…
– Kapitanie, nie pier… tylko polewajcie…
– Da, da…
Koniec części trzeciej.
/Lex
Autor dziękuje w imieniu swoim i Wani 🙂
Dobre, dobre.Chcemy wincyj.
Autor chyba powinien książki pisać, bo opis bitwy jakby z życia wzięty 😀