Azjatyckie Smoki wypływają do walki.
…W porcie okręt nasz na wyładunku był…
Wchodząc dziś do portu zastanawiałem się, czym by tu popływać, wtedy zobaczyłem je. Dwie ślicznotki z Kraju Środka. Imiona też ładne – „Anshan” i „Lo Yang”. Pomyślałem, to będzie niezła przygoda, czas przetrzepać skórę pomidorkom…
…więc „Nelson”, „Rodney”, „Renown” ********ć puki czas, a ta cholerna łajba wykończy wkrótce nas…
Na pierwszy ogień poszła mniejsza z dziewczyn, piękna „Anshan”, która pomimo imienia nadal zachowała swoją słowiańską urodę, gdyż przyszła na świat w Rosji, a jej pierwsze imię brzmiało „Gniewnyj”. Trochę dziwne imię dla takiej piękności, ale po chwili już wiedziałem, dlaczego było takie…
Wyszliśmy z portu i przestawiłem telegraf na „całą naprzód”. Okręt zerwał się do biegu, jak piękna klacz spięta ostrogami. „Pięknie manewruje”, pomyślałem, gdy na horyzoncie pojawił się wróg, pod postacią dwóch krążowników. „Nieźle”, mruknąłem, „są tak jak ja szóstotierowe, zaraz przetrzepię im skórę”. Ustawiłem okręt burtą i wypaliłem z czterech dział kalibru 130 mm. Pociski już w pierwszej salwie obramowały cel, a kolejne poczęły pięknie sadowić się w burtach i nadbudówkach przeciwnika powodując pożary. Pewny swego, manewrując maszynami i sterem unikałem pocisków wroga. Wtedy zakląłem głosem wielkim! Torpedy mają tylko 4 km zasięgu??!! Cóż, zaciskając zęby runąłem do ataku. W odległości trzech i pół kilometra wypuściłem swoje rybki. cel osiągnęły, lecz podejście tak blisko, do plującego ogniem przeciwnika nie było mądrym pomysłem. Moja piękność dużo straciła na urodzie. Podziurawiona i osmalona kuśtykała pod osłoną dymu jak najdalej od pola bitwy. Niestety, zabłąkany pocisk zakończył jej bohaterską walkę. Wynik starcia? Zatopiony i ciężko uszkodzony krążownik. Okręt wyciąga 38 węzłów (z boosterem ponad 40) i jast bardzo zwrotny, ale nie radzę nim walczyć na bliskich dystansach, lepiej wykorzystać go do zwalczania wrażych niszczycieli za pomocą dział głównej baterii (130mm) a torpedy (dwie wyrzutnie po trzy rury) zostawić jako ostateczność…
…burta w burtę stanęły okręty…
Poobijany, ale niezłomny wróciłem pontonem do portu z wierną papugą na ramieniu, fajką w zębach i chęcią mordu w oczach. Spojrzałem na drugą piękność – „Lo Yang”. Ta dziewczyna ma dopiero linie! Prawdziwa Jankeska (ale taka z lat 40-stych, szczupła, smukła i uwodzicielska). Na wodę zeszła jako USS „Benson”, ale marynarze na niej służący nie godzili się z tym, że takiej dziewczynie dano na imię jak podrzędnemu speluniarzowi i przezywali ją czule „Bunny”, co bardziej do niej pasowało. Dobrze dbała o swoich mężczyzn i do końca wojny dzielnie ich broniła, i służyła im w trudach morskiego rzemiosła. Po wojnie odstawiono ja na boczny tor, lecz dzięki przekazaniu jej Ludowej Marynarce Chin, zyskała nową młodość.
Wszedłem na przestronny pomost bojowy i wyszliśmy w morze. Równie szybka jak swoja mniejsza siostra, lecz bardziej zwrotna, pozwoliła mi na odrobinę szaleństwa pomiędzy wyspami.
Wtedy radar przekazał: „Wróg na horyzoncie!”. dałem rozkaz na ster i z pełną prędkością 42 węzłów (uzyskaną dzięki boosterowi, bez niego osiąga nieco powyżej 38w.) ruszyliśmy na wroga. Zachwycająco reagowały wierze, błyskawicznie reagując na rozkazy z centrali i szybko obracające się w kierunku celu. Ich 127 milimetrowe pociski siały spustoszenie na niszczycielu przeciwnika. Po podpaleniu, i zatopieniu destroyera, postanowiłem wypróbować torpedy. Cud – malina! Z odległości 9 km. wypuściłem salwę dziesięciu rybek w kierunku dwóch okrętów wroga. Osiem w celu, przeciwnicy – jeden na dnie, drugi dobiły samoloty. Okręt pięknie manewruje, po nieco ponad minucie dwie pięciorurowe wyrzutnie były załadowane, a w oddali pojawił się lotniskowiec wroga. Dzielna „Lo Yang” ruszyła pełną parą na swego adwersarza. 5 minut manewrów, salwa z wyrzutni i kolejny przeciwnik zapisany na konto. Bitwa się skończyła. Czemu??!! Krzyknąłem, „ja się dopiero rozkręcam!”. Niestety, koledzy z drużyny skapowali wrogą bazę… Wróciłem do portu szalenie zakochany w tej pięknej maszynie, na pewno przeżyjemy razem jeszcze wiele bitew…
…a w Tawernie Pod Pijaną Zgrają, spływa smutek z okopconych ścian…
Podsumowując, oba okręty są świetne na swoich tierach. „Lo Yang” będąc ósemką bez problemu radziła sobie z dziewiątkami! Niestety, piętą achillesową „Anschana” jest mizerny zasięg torped, czyli okręt nadaje się raczej do zwalczania niszczycieli przeciwnika, ewentualnie do walki ze słabszymi krążownikami. „Lo Yang” jest moją faworytką – świetnie zbalansowana jednostka, genialna manewrowość i mocne uzbrojenie czynią z niej poważnego przeciwnika. Do zobaczenia w boju, Ahoy!