Fantazyjne bronie, które łączy śmierć #4
Czołg na sznurku
Elektrycy! Rozgniećcie na krwawą miazgę pancerny świński ryj faszyzmu! Elektryczne czołgi w pierwszej kolejności pomogą nam tego dokonać! (tu i dalej zachowana została stylistyka tekstów źródłowych – przyp. Tłumacz).
Inżynier-Elektryk Bogun-Dobrowolski nie krępował się używać plastycznych wyrażeń, kiedy pisał konspekt dla swojego wynalazku, opublikowane w lipcu 1941 r.
Paliwo jest tak samo ważne dla czołgu jak pancerz i uzbrojenie. Jeżeli się skończy, albo zamarznie – czołg staje się nieruchomym stanowiskiem ogniowym. Wybuch baków paliwa prawie na pewno równał się stracie maszyny. Wielu wynalazców zadawało sobie pytanie – czemu nie elektryfikować czołgów? W efekcie pojawiły się projekty, które zobaczycie niżej.
Elektroczołg Boguna-Dobrowolskiego.
Elektroczołg – samobieżna bojowa platforma sterowana przewodowo. Uzbrojenie elektroczołgu (ET) może stanowić torpeda, granaty, pociski burzące o masie do 200kg. ET może też dostarczyć w dowolne miejsce ładunek wybuchowy. I go wysadzić.
Według opisu wynalazcy, maszyna miała składać się z trzech elementów. Pierwszym był tak zwany „punkt zasilania”. Pod tym pojęciem Bogun-Dobrowolski rozumiał lekki, ruchomy element którą można będzie podłączyć do dowolnego źródła przemiennego prądu trójfazowego. Inżynier dowodził, że takie źródło łatwo znaleźć na każdym polu walki: „przedmieścia, dzielnice przemysłowe, elektrociepłownie, przepompownie, każda zelektryfikowana wieś, kołchoz, sowchow i tak dalej…”. Punkt zasilania miał postać trójdzielnego bębna, a w każdej części znajdował się dwużyłowy kabel dla zasilenia silników ET i detonatora ładunku wybuchowego.
Wynalazca proponował wyposażyć swój pojazd dwoma silnika – po jednym na gąsienicę. Ich równoczesna praca powodowałaby ruch do przodu. Praca tylko jednego powodowałaby skręt w odpowiednią stronę. Takie rozwiązanie „podnosiło prędkość i upraszcza do minimum złożony mechanizm sprzęgła i układu sterowania istniejących w tradycyjnym czołgu”.
Kadłub ET był lekką konstrukcją spawaną, chronioną niewielkim pancerzem. Autor podkreślał, że układ jezdny powinien mieć stabilną konstrukcję, a sylwetka powinna być niska. Uzbrojenie miało być montowane na kadłubie w specjalnych gniazdach, a ew. ładunek wybuchowy był detonowany zdalnie z punktu dowodzenia. Takim punktem mógł być dowolny czołg lub transporter opancerzony. Przewidywano możliwość detonacji przy uderzeniu w cel.
W odróżnieniu od innych konstruktorów, Iwan Bogun-Dobrowolski miał świadomość nie tylko mocnych ale i słabych stron swojego projektu. Do tych drugich zaliczył zasięg operacyjny, ograniczoną długością 300m kabla. Jednorazowość konstrukcji. I defekty „punktu ładowania” oraz wynikające z nich zagrożenia. Podkreślał zarazem, że jego czołg będzie tani – koszt produkcji wynosił 6000 rubli, nie licząc uzbrojenia lub ładunku wybuchowego.
Elektryczny czołg na nartach.
Chwilę po Bogunie-Dobrowolskim swój projekt elektrycznego czołgu do Ludowego Komisariatu Obrony ZSRR przekazał porucznik-inżynier I. M. Jemczenko. Jego pierwsza wiadomość, napisana we wrześniu 1941 r. pozostało bez odpowiedzi. Nieco ponad rok później wysłał drugą.
Autor od pierwszej linijki wychwalał zalety swojego pojazdu – opływowy kształt kadłuba, potężny pancerz, niepodatność na wybuch pożaru. To był raczej standardowy ton większości konstruktorów. Ale jego projekt okazał się dość niezwykły.
Tak, jak ET, pojazd Jemczenki był sterowany przewodowo i był zasilany dwoma silnikami ładowanymi za pomocą polowej siłowni elektrycznej. Z pomocą specjalnego urządzenia przewód rozwijający się za czołgiem miał się kryć na ok. 10cm w ziemię. Zarazem konstruktor zrezygnował z trakcji gąsienicowej. Wyjaśniał w swoim piśmie: „Ruch czołgu zapewni 6 sztuk nart”. Zaopatrzone w kolce płyty miały przemieszczać się synchronicznie imitując ogniwa gąsienicy. Jemczenko zapewniał, że jego „dziecko” będzie mogło wspinać się na podejścia strome na 60-70 stopni, a zasięg będzie wynosił 2km. „W sytuacjach nadzwyczajnych narty odsuwają się, a czołg opada na ziemię” – maszyna zmienia się w nieruchome stanowisko ogniowe.
Czołg miał posiadać niewielkie gabaryty – długość 3,2m, szerokość – 1,8m, wysokość – 1,1m i gruby na 98mm pancerz na całej swojej powierzchni. Jemczenko zakładał, że pojazd osiągnie prędkość do 30km/h. Uzbrojenie – karabin maszynowy i miotacz ognia – było umieszczone w kulistej wieży po przeciwnych stronach. „Karabin maszynowy będzie mógł cele do 3m od czołgu w w sferze 360 stopni” – ale czemu zasięg ostrzału karabinu miał być tak mizerny autor nie wyjaśniał… W wieży mógł być zamontowany drugi karabin maszynowy – dla ochrony kabli.
Do wieży mogły być zamontowane kolczaste bębny, które zalecał konstruktor – bo jakoby miały pozwalać na pokonywanie przeszkód terenowych do 1m szerokości. Mogły służyć to trałowania pól minowych. Sterowanie miało być powierzane dwóm ludziom którzy obsługiwali pojazd leżąc. Ludowy Komisariat Obrony nie zaszczycił inżyniera odpowiedzią. Mimo to Jemczenko nie porzucał nadziei – we wrześniu 1943 r. przedstawił trzeci wariant swojego czołgu. Kolczaste narty zmieniły się w „żółwie łapy”. Uzbrojenie zostało uzupełnione o armatę przeciwpancerną. Grubość pancerza miejscami sięgnęła 120mm. Maksymalna prędkość wzorła do 60km/h, ale za to pojazd był jednoosobowy. Tym razem projekt zawierał nawet szkic.
A na marginesach dokumentów znajduje się adnotacja – „Nadać numer sprawy i dołączyć wcześniej przekazane materiały. Dać odpowiedź autorowi”. Widać, że mimo wszystko doczekał się decyzji w sprawie swojego pomysłu – ale najwyraźniej nie była pozytywna.
- Elektryczny pancerz konstrukcji Bruskina.
- Jednak gdyby tym czołgom pozwolono zjechać z desek kreślarskich – można by je było uznać za swego rodzaju „elektryczny pancerz”. Inną wizję „elektrycznego pancerza” zawarł w autorskim projekcie mieszkający w Astrachaniu D. A. Bruskin. Konstrukcja składała się z dwóch lub więcej płyt pancernych między którymi utrzymywano by różnicę potencjałów „Napięcie powstaje w prądnicy zdolnej pracować okresowo w reżimie spawalniczym.” – pisał Bruskin. Przestrzeń między płytami pancerza powinna być niewielka, a zewnętrzna płyta powinna być odpowiednio cienka. W końcu autor liczył że zostanie przebita.
„Pocisk po przebiciu zewnętrznej płyty i uderzeniu w wewnętrzną zamknie swoim korpusem obwód. Koniec pocisku, mający najmniejszy potencjał, nagrzeje się i spłonie lub stopi co bardzo utrudni jego dalszą penetrację…” – tak, według autora, miał działać elektryczny pancerz.
Pomysł Bruskina był dziwny, ale wcale nie nowy. Jeszcze w 1940 r. inżynier, niejaki Nikołajew, donosił samemu Stalinowi o swoim pomyśle na dwuwarstwowy pancerz. Zewnętrzna warstwa miała być wykonana z hartowanej stali, a wewnętrzna – z miękkiego żelaza. Taki pancerz, według twórcy, miał przyjmować na siebie osłabione uderzenie – zdeformowanej i wybitej z pierwotnej trajektorii po przebiciu zewnętrznej skorupy. Żeliwo miało „ustępując – chronić! – podniecał się Nikołajew mówią o pancerzu. Jego zapał ostudziły dopiero wyniki przeprowadzonych eksperymentów. Co zaś się tyczy „zbroi z prądu” Bruskina – została tam, gdzie powinna. Na papierze.
Podobną konstrukcją jak ten czołg na sznurku, był niemiecki Goliath.