Fantazyjne bronie, które łączy śmierć#3
Fantazje XX w. Szalone lata 40’te. Rosyjska Flota Gąsienicowa czyli koszmar Erwina Adersa.
Żyjący w X w. ruski kniaź imieniem Oleg wpadł na pomysł najechania Konstantynopola. By go zrealizować kazał przenieść łodzie, niezwykle podobne do wikińskich drakkarów, na wozy i podnieść żagle. Trudno orzec, czy to dzięki temu, ale faktem jest, że kampania zakończyła się powodzeniem. Pamiętajmy zatem, że pomysł stworzenia pojazdów mogących operować zarówno na lądzie jak i na wodzie ma w Rosji długą tradycję.
Czołgi pływające pojawiły się raptem kilka lat po debiucie swoich lądowych braci. Na początku II Wojny Światowej były całkiem szeroko używane we wszystkich armiach posiadających duże siły pancerne. Ale pośród sensownych projektów zdarzały się takie, którym zejście z desek kreślarskich nie mogło być dane. Chyba słusznie uznano je za owoce zbyt wybujałej fantazji co luźniej związanych z rzeczywistością inżynierów. Jak choćby trzy poniższe…
Taczanka-amfibia Blamki.
4-go sierpnia do naczelnika zajmującego się kontrwywiadem wojskowym tzw. „III Zarządu” NKWD, majora bezpieki Rogowa, trafiła notatka służbowa. Zawierała szkic dziwnego pojazdu. Autorem szkicu był przebywający w sowieckiej niewoli mało znany polski konstruktor Józef Blamka. Dokument zawiadamiał – „Przedstawiona tutaj mechaniczna taczanka jest swego rodzaju tankietką-amfibią, odznaczającą się dobrymi parametrami aerodynamicznymi, wysoką prędkością, manewrowością i właściwościami jezdnymi, uzbrojona jest w dwa karabiny maszynowe i posiada 2-3 członków załogi”.
Blamka dowodził, że przedstawiona maszyna może być użyteczna zarówno w ataku jak i obronie. Autor szczególnie podkreślał, że jego „mechaniczna taczanka” jest zabezpieczona przed atakiem chemicznym – „jest ona (konstrukcja) hermetyczna, a powietrze dostaje się do środka przez specjalne przeciwchemiczne okna” – zapewniała notatka.
Bardziej szczegółowych opisów Blamka nie sporządził, nawet parametry techniczne i taktyczne nakreślił jedynie ogólnie. Były one tłumaczone dla naczelnika z języka polskiego i nie wszystkie były dla Rosjan zrozumiałe. Grubość pancerza miała wynosić 10mm, a uzupełniać go miało „gumowe poszycie” – być może w spodniej części. W wersji polskiej pojawiła się fraza „taśmy kołowej”, która prawdopodobnie oznaczała gąsienice.
Kadłub „mechanicznej taczanki” miał mieć aerodynamiczny kształt. Przy długości 5,1 m Blamka zakładał wysokość ok. 60 cm (!). Najprawdopodobniej razem z gąsienicami pojazd nie przekroczyłby metra, co oznaczałoby niezwykle niski profil maszyny. Niestety, decyzji w sprawie prac nad tym pomysłem nie podjęto, albo prace te nie zachowały się do naszych czasów.
Kanonierka Gąsienicowa Wietczinkina.
Drugi projekt który pojawił się w 1942 r. był zupełni innego typu. Dotycząca go teczka z archiwalnymi dokumentami jest pokryta odbitymi pieczęciami tajnych wydziałów Głównego Zarządu Pojazdów Pancernych i Czołgów Ministerstwa Obrony ZSRR i Komisji Artylerii Armii Czerwonej. Projekt został nazwany „Gąsienicowa Kanonierka-Amfibia GKA-1500”. Prace nad nim powierzono zespołowi pod kierownictwem profesora N. S. Wietczikina, pomysłodawcy i konstruktora kilku innych maszyn pływających.
„GKA-1500 wyróżnia użycie pływającego kadłuba pancernego, 8-miu pustych w środku kół-pływaków dużej średnicy zamontowanych na drążkach skrętnych typu czołgowego oraz gąsienicy nośnej wyposażonej w łopaty. Suma mocy silników pojazdu wynosi 1500 KM”.
Wietczinkin posłużył się planami amerykańskiego konstruktora Alberta Hickmana – i jego kanonierki „Morskie Sanie”. Dzięki prostym, równoległym burtom i zaokrąglonemu dnu konstrukcja miała dobrą stateczność na wodzie i dobre właściwości morskie. Kadłub miał trakcję gąsienicową, a część ogniw gąsienicy była wyposażona w łopaty. Dzięki tamu „znajdująca się pod powierzchnią wody część gąsienicy pełniła funkcję koła napędowego o dużej średnicy”. Na rufie znajdowały się niezależne śruby napędowe. Puste w środku koła napędowe gąsienic o średnicy 1,5m jednocześnie miały zdaniem konstruktora zmniejszać zanurzenie kadłuba. Prędkość „kanonierki gąsienicowej” przy masie 17 ton miała wynosić do 50km/h na wodzie i trzykrotnie (!) wyższą po lądzie. Zapas opału był przewidziany na 4 godziny pracy z pełną mocą i 8 godzin pracy „ekonomicznej”.
Długość kadłuba wynosiła 9,6 m, a szerokość 2 m – z gąsienicami dochodziła do ok. 3,2 m. Wysokość razem z uzbrojoną wieżą osiągała 3 m. W tych gabarytach miała pomieścić się załoga złożona z 20 ludzi. Jakie zadania miała wypełniać kanonierka? Głównie obrona wybrzeża i operacje desantowe. Sam Wietczinkin pisał: „Możliwość samodzielnego przejścia z wody na ląd, swobodne poruszanie się po lądzie i wycofanie z powrotem do wody oraz wysoka prędkość i możliwość prowadzenia ognia w ruchu analogiczna do czołgów lądowych, może dać poważną przewagę naszej flocie wojennej… W starciu z przeciwnikiem, który nie posiada podobnych pojazdów”.
Przy czym zdolności bojowe nie zostały w pełni określone. W projekcie nie znalazły się jakiekolwiek informacje dotyczące uzbrojenia. Konstruktorzy tylko napomknęli, że dla lepszej żeglowności kanonierki będzie trzeba poświęcić grubość pancerza. Bardziej prawdopodobne jest przekonanie Wietczinkin, że jeśli zamawiający przyjmie jego „podwozie”, to nad uzbrojeniem i opancerzeniem będą się głowić już sami wojskowi. Niemniej NKWD nie uznało GKA-1500 za niezbędne, a ostatnim biurkiem na które trafiły akta projektu było biuro archiwisty w Moskwie, na Łubiance.
Kra Czołgowa.
Egzotyka już za nami. Teraz pora na prawdziwego trolla. Najbardziej odjechany – pod względem zarówno logicznym jak i taktycznym – pomysł rozszerzenia czołgom pola walki o obszary wodne pojawił się na chwilę przed rozpoczęciem Planu Barbarossa i „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” (do której ZSRR tak bardzo udawał, że się nie przygotowuje, że faktycznie się nie przygotował).
Jego pochodzenie też jest niezwykłe. Wiosną 1941 r. z rekomendacji Zarządu Północno-Wschodnich Poprawczych Obozów Pracy do Sztabu Generalnego wpłynęły papiery dotyczące tego niezwykłego pomysłu. Autorem był więzień Samodzielnego Punktu Obozowego Nr. 4 „Miasteczko Inwalidów” – inżynier Jewsiej Lwowicz Zieliński, Rosjanin urodzony w Pińsku. Jego wojenna koncepcja nosiła nazwę „Wykorzystanie spływu lodu przy organizowaniu przerzutów sił pancernych na głębokie tyły przeciwnika za pomocą kamuflażu w krach lodowych”. Ni mniej, ni więcej – Zieliński zalecał umieszczać czołgi w ogromnych bryłach lodu („lodowych budkach”). „Ściany lodowej budki mogą mieć drewniane wzmocnienia dla zabezpieczenia trwałości konstrukcji przy wstrząsach i kolizjach” – pisał autor. Kontrukcje miały być wyposażone w śruby napędowe zasilane silnikami przewożonych czołgów. Ich głośne i dymiące jednostki napędowe miały pracować wewnątrz sztucznych gór lodowych.
Ze względu na okres roztopów i krę na rzekach nie odbywa się żegluga, nie można też korzystać z klasycznych amfibii – dowodził Zieliński – na drodze kry z pojazdem nie występują żadne przeszkody. Poza tymi prawdziwymi krami. „Nawet mając pewne informacje o transporcie czołgów w krach przeciwnik nie będzie w stanie zapewnić nieprzerwanego ostrzału artyleryjskiego całego obszaru ruszenia lodu” – zapewniał inżynier. Czołgistom wewnątrz kry była zapewniona „akceptowalna” temperatura powietrza. Zapewniał też, że załoga mogła przebywać w środku lodowej skorupy przez nieograniczony czas.
Śladów reakcji ze strony inżynierów NKWD z biura eksperymentalnego nie odnaleziono. Tak samo jak autora, którego w 1955 r. rehabilitowano jako „ofiarę represji reżimu sowieckiego”, ale nie wiadomo – czy za życia, czy już pośmiertnie. A dokumentację jego „lodowych hangarów” odkryto całkiem niedawno.